Trochę o tym, jak bardzo (czyli wcale) można liczyć na pomoc obcych ludzi :)
Cała historia miała miejsce jakieś 2-3 tygodnie temu.
Na dworze duszno, temperatura wysoka, więc nie trudno o zasłabnięcia itp. Wybrałam się z moją rodzicielką i kuzynką (10 lat) na krótki spacer, chwilę przed południem. Przy jednej z większych ulic, na ławce siada, a właściwie osuwa się na nią, dorosły mężczyzna, wiek ok. 50 lat. Głowa czerwona jak buraczek, zmęczony, zdyszany. Ludzie w pobliżu się odsuwają i udają, że pana nie widzą. Przyśpieszam żeby podejść i spytać co się dzieje. Wygląda jakby się kładł, ewidentnie coś jest na rzeczy. Podchodzę, sprawdzam - stracił przytomność. Wywiązuje się cała akcja, ocena stanu zdrowia, proszę moją mamuśkę o wezwanie karetki, pierwsza pomoc udzielana na 5+. Pan po niedługim czasie ocknął się, zostajemy przy nim i czekamy na przyjazd pogotowia. Ratownicy zabierają delikwenta, wydawać by się mogło, że wszystko działa jak w filmach.
Karetka odjeżdża i co słyszę? Wielkie zainteresowanie. Dorośli i starsi zaczynają na mnie naskakiwać, jak ja tak mogę, jeszcze przy dzieciach. SZOK. Dosłownie mnie zatkało. Dowiedziałam się, że taki przykład daję dzieciom, że później zaczną podchodzić do obcych, a przecież teraz to nigdy nie wiadomo... Że pewnie pijany był, że takich to powinno się zostawiać i nawet uwagi na nich nie zwracać (kompletnie nie było od tego pana czuć alkoholu, swoją drogą)... Że mała (mając na myśli moją kuzynkę) zbytnio zacznie ufać obcym, a później to się dziwią, że gwałcą i porywają... Nie wiem, kto był bardziej zaskoczony, ja czy moja mamuśka, ale odeszłyśmy bez słowa. Trochę to przerażające, że 16-latka pomaga obcej osobie, a żaden z obecnych obok dorosłych nawet nie raczy zapytać, czy może pomóc.
Moralizować nie chcę, bo wiadomo, że nie każdy chce albo potrafi pomóc, ale pytanie "czy wszystko w porządku?" i ewentualny telefon na 999 nie boli, naprawdę.
Cała historia miała miejsce jakieś 2-3 tygodnie temu.
Na dworze duszno, temperatura wysoka, więc nie trudno o zasłabnięcia itp. Wybrałam się z moją rodzicielką i kuzynką (10 lat) na krótki spacer, chwilę przed południem. Przy jednej z większych ulic, na ławce siada, a właściwie osuwa się na nią, dorosły mężczyzna, wiek ok. 50 lat. Głowa czerwona jak buraczek, zmęczony, zdyszany. Ludzie w pobliżu się odsuwają i udają, że pana nie widzą. Przyśpieszam żeby podejść i spytać co się dzieje. Wygląda jakby się kładł, ewidentnie coś jest na rzeczy. Podchodzę, sprawdzam - stracił przytomność. Wywiązuje się cała akcja, ocena stanu zdrowia, proszę moją mamuśkę o wezwanie karetki, pierwsza pomoc udzielana na 5+. Pan po niedługim czasie ocknął się, zostajemy przy nim i czekamy na przyjazd pogotowia. Ratownicy zabierają delikwenta, wydawać by się mogło, że wszystko działa jak w filmach.
Karetka odjeżdża i co słyszę? Wielkie zainteresowanie. Dorośli i starsi zaczynają na mnie naskakiwać, jak ja tak mogę, jeszcze przy dzieciach. SZOK. Dosłownie mnie zatkało. Dowiedziałam się, że taki przykład daję dzieciom, że później zaczną podchodzić do obcych, a przecież teraz to nigdy nie wiadomo... Że pewnie pijany był, że takich to powinno się zostawiać i nawet uwagi na nich nie zwracać (kompletnie nie było od tego pana czuć alkoholu, swoją drogą)... Że mała (mając na myśli moją kuzynkę) zbytnio zacznie ufać obcym, a później to się dziwią, że gwałcą i porywają... Nie wiem, kto był bardziej zaskoczony, ja czy moja mamuśka, ale odeszłyśmy bez słowa. Trochę to przerażające, że 16-latka pomaga obcej osobie, a żaden z obecnych obok dorosłych nawet nie raczy zapytać, czy może pomóc.
Moralizować nie chcę, bo wiadomo, że nie każdy chce albo potrafi pomóc, ale pytanie "czy wszystko w porządku?" i ewentualny telefon na 999 nie boli, naprawdę.
pierwsza_pomoc
Ocena:
468
(508)
Komentarze