Urodziłam się niewidoma. Dzięki przebytym operacjom teraz jakoś widzę (nie najlepiej, ale zawsze coś). Moja historia choroby jest grubą teką dokumentów. Byłaby dwa razy taka, gdyby nie Piekielna.
Kiedy byłam w gimnazjum, miałam rocznego brata i 7-letnią siostrę. Nasze dotychczasowe dwupokojowe mieszkanie stało się zbyt ciasne. Akurat budowano blok, który było widać z naszego balkonu i moi rodzice kupili w nim mieszkanie. Wszystko było przenoszone do nowego lokum "na plecach". W międzyczasie znalazła się Pani 1, która kupiła nasze stare mieszkanie. Pani 1 miała z nami dobry kontakt i nie raz zdarzało się, że szłam do niej po jakąś naszą pocztę.
Jakiś rok później Pani 1 sprzedała mieszkanie komuś innemu. Osobiście nie miałam z nimi kontaktu, ale jakaś poczta też została kiedyś przez mojego tatę odebrana.
Jakoś w tym samym czasie moi rodzice uznali, że Katowice są od mojej miejscowości trochę zbyt daleko i wolą ze mną jeździć do specjalistów w stolicy (wybrali Katowice, bo kiedy się urodziłam tam była najlepsza klinika, a dla dziecka chcieli jak najlepiej). Mama napisała list z podaniem do ośrodka o przesłanie nam historii choroby (argumentując, że duża odległość i ciężko z dojazdem). Klinika wysłała historię. Na stary adres, gdyż nie mieli aktualnego.
Na starym mieszkaniu zagościła nowa lokatorka. Kiedy przyszła paczka, a może to był list, odebrała ją i otworzyła. Zobaczywszy medyczną papierologię ta idiotka (proszę wybaczyć, ale nie wiem jak ją inaczej nazwać) wszystkie ponad 200 stron SPALIŁA.
A potem zgłosiła to do spółdzielni mieszkaniowej. Mniej więcej słowami "Przyszła do mnie jakaś papierologia pani Naeri Iksińskiej, ale nie wiedziałam kto to i się bałam, to to spaliłam".
A skąd ja o tym wiem?
Mój tata pracuje w tej spółdzielni i wszyscy go tam znają. Skojarzyliby moje imię i rzadkie nazwisko, które nosimy.
Kiedy byłam w gimnazjum, miałam rocznego brata i 7-letnią siostrę. Nasze dotychczasowe dwupokojowe mieszkanie stało się zbyt ciasne. Akurat budowano blok, który było widać z naszego balkonu i moi rodzice kupili w nim mieszkanie. Wszystko było przenoszone do nowego lokum "na plecach". W międzyczasie znalazła się Pani 1, która kupiła nasze stare mieszkanie. Pani 1 miała z nami dobry kontakt i nie raz zdarzało się, że szłam do niej po jakąś naszą pocztę.
Jakiś rok później Pani 1 sprzedała mieszkanie komuś innemu. Osobiście nie miałam z nimi kontaktu, ale jakaś poczta też została kiedyś przez mojego tatę odebrana.
Jakoś w tym samym czasie moi rodzice uznali, że Katowice są od mojej miejscowości trochę zbyt daleko i wolą ze mną jeździć do specjalistów w stolicy (wybrali Katowice, bo kiedy się urodziłam tam była najlepsza klinika, a dla dziecka chcieli jak najlepiej). Mama napisała list z podaniem do ośrodka o przesłanie nam historii choroby (argumentując, że duża odległość i ciężko z dojazdem). Klinika wysłała historię. Na stary adres, gdyż nie mieli aktualnego.
Na starym mieszkaniu zagościła nowa lokatorka. Kiedy przyszła paczka, a może to był list, odebrała ją i otworzyła. Zobaczywszy medyczną papierologię ta idiotka (proszę wybaczyć, ale nie wiem jak ją inaczej nazwać) wszystkie ponad 200 stron SPALIŁA.
A potem zgłosiła to do spółdzielni mieszkaniowej. Mniej więcej słowami "Przyszła do mnie jakaś papierologia pani Naeri Iksińskiej, ale nie wiedziałam kto to i się bałam, to to spaliłam".
A skąd ja o tym wiem?
Mój tata pracuje w tej spółdzielni i wszyscy go tam znają. Skojarzyliby moje imię i rzadkie nazwisko, które nosimy.
Ocena:
324
(474)
Komentarze