Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#67714

przez ~OgzuMtkefeD ·
| było | Do ulubionych
Razem z siostrą i koleżanką spędzałyśmy większość wolnego czasu na pewnej stadninie. Jej właściciel zatrudnił Pana M. jako instruktora. W krótkim czasie pan M. zadomowił się tam ze swoją rodziną i mając praktycznie wolną rękę w zarządzaniu ośrodkiem sprawił, że miejsce, gdzie beztrosko spędzałyśmy młodzieńcze lata, które było naszym drugim domem i ostoją zmieniło się nie do poznania, oczywiście na gorsze.
Jego żona nie pozostawała w tyle, jeśli chodzi o urozmaicanie nam pobytu "ciekawymi przygodami", ale za długo by było się o nich rozpisywać.
W tej historii chciałabym poruszyć wątek o traktowaniu zwierząt przez "odpowiedzialną osobę" zatrudnioną do opieki nad nimi.

Na samym końcu posiadłości, za maszynami rolniczymi, gratami itp., ukryty przed wzrokiem odwiedzających, stał kojec a w nim dwa psy. Nikt z przyjeżdżających pewnie o nich nie wiedział, bo zwierzęta nigdy nie opuszczały klatki ok. 2x3m...
Spędzając dużo czasu na stadninie i słysząc za każdym razem, gdy przechodziłyśmy obok klatki, przeciągły, smutny jęk i dzikie ujadanie, postanowiłyśmy, że zaopiekujemy się nimi, bo jeśli my tego nie zrobimy, nie zrobi tego nikt i psy nigdy nie zakosztują życia.
Wyciągnęłyśmy ze swoich domów smycze, obroże, wydałyśmy parę groszy na przysmaki i środki do higieny. Zaczęłyśmy od uporządkowania klatki i podstawowej pielęgnacji. Z chodnikowych płytek przez długi czas zbierałyśmy łopatami (nie dało się w inny sposób) skamieniałą warstwę odchodów, które zbierały się tam latami, a pod nimi od dawna istniał osobny ekosystem... Jedna, wspólna dla obu psów miska na jedzenie nigdy nie była myta.
Następnie wzięłyśmy się za podstawową pielęgnacje. Większy z psów miał resztki zębów, pokryte kamieniem i ogólną próchnicę, bardzo dużą nadwagę i odleżyny na łokciach i tylnych nogach. Mniejszy, był jednym, wielkim dredem posklejanym własnymi odchodami, nie można było powiedzieć gdzie ma łapy. Mniejszy był za chudy, bo w klatce o tak małej powierzchni, dochodziło do utarczek i często jedzenie, podane..wlane z wiadra (były to zlewki) przez pana M. zjadał tylko większy z psów.
Po uporządkowaniu, zaczęłyśmy je wyprowadzać z klatki. Na początku na krótkie spacery (większy pies szybko dostawał zadyszki i bolały go łapy). Musiałyśmy je też "uspołecznić", ponieważ po latach spędzonych w odosobnieniu i w tak okropnych warunkach, psy nie były nauczone praktycznie..niczego, a mniejszy z nich na bank miał jakieś zaburzenia nerwowe. Z czasem wydłużałyśmy czas wyjść, zabawy, zabierałyśmy je nad jezioro i starałyśmy się je nauczyć podstawowych komend, tak, żeby łatwiej było je wyprowadzać, karmić, czy czyścić klatkę.
Nigdy nie widziałam, żeby ktokolwiek tak się cieszył. Czysta radość.
Sielanka zwierząt nie trwała długo... Po pewnym czasie pan M. zabronił nam opiekowania się psami. Podejrzewam, że nie chciał mieć kłopotów np. w razie gdyby któraś z nas została ugryziona (dopiero w tedy, gdy zaczęłyśmy się nimi opiekować, właściciel, który jest weterynarzem, zrobił psom podstawowe szczepienia).
Na koniec wspomnę, że mniejszy pies całe życie siedział w tej klatce, a większy, nie był własnością stadniny, a miał tam wykupowany hotel...Ciekawe czy jego właściciel w ogóle interesował się warunkami, w jakich przyszło żyć psu.
Typowo "chłopskie" podejście było praktykowane nie tylko w przypadku psów, ale również w stosunku do pozostałych zwierząt będących w ośrodku - koni, drobiu, świń, kóz, kotów i królików.
Przez piekielnych ludzi oaza spokoju stała się miejscem, na którego samo wspomnienie żal ściska mi gardło.

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 43 (203)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…