Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#68277

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wczorajsza rozmowa z moim pracodawcą przypomniała mi wiele piekielności z poprzedniego miejsca zatrudnienia. Te historie były powodem do założenia przeze mnie konta na tym serwisie i nadszedł czas, aby się nimi podzielić.


Na początek historia o największym dusigroszu, jakiego w życiu spotkałam, czyli o moim poprzednim szefie.


Pracowałam w pewnej chińskiej restauracji w największym mieście w Szkocji. Na początku była to moja robota marzeń - w końcu wyrwałam się z okazjonalnych prac w fabrykach.

Po pierwszej rozmowie z szefem nawet nie przeczułam, że coś było nie tak. Ustawowa stawka minimalna to 6,50 funta za godzinę, ja otrzymywałam 6 funtów na rękę (podobno reszta szła na podatek, ubezpieczenia, etc.). Po jakimś czasie wyszło na jaw, że pomimo wypełnienia całej formalności przez nas, szef nas nie zarejestrował, więc pracowaliśmy na czarno i to za śmieszne pieniądze. Przez to nie mieliśmy także płatnego urlopu, który jednak nam przysługuje.

Napiwki... Nie było napiwków. Dostawaliśmy comiesięczny bonus, czyli szef brał całą kasę i dawał każdemu po 20-40 funtów (w zależności od jego "widzimisię"). W ostatnim miesiącu przed moim odejściem nie dostaliśmy nic, kompletnie nic. Poszłam się spytać szefa o to, a on odparł, że w tym miesiącu była za duża strata i jak restauracja się odrobi, to i napiwki będą spore. Na moje "strata wynika z tego, jak jest zarządzana restauracja, a całe napiwki należą wyłącznie obsłudze" nic nie powiedział (a w tamtym miesiącu z jednej soboty mieliśmy ponad 500 funtów, a gdzie tu jeszcze inne 29 dni).
Niedługo potem pojechał na urlop. Przypadek?

Po jakimś czasie dostałam awans na stanowisko menadżera. Poza tytułem, obietnicami i większymi obowiązkami nie otrzymałam nic więcej.

Najbardziej jednak uwielbiałam oszczędność szefa względem jedzenia. Restauracja ta posiadała normalne menu, ale też i bufet, który był główną atrakcją. Jak był szef, nie można było zmieniać starego jedzenia na nowe, bo to marnotrawstwo pieniędzy, a jedzenie jest bardzo drogie. Czasami jedzenie potrafiło leżeć w bufecie od czwartej do zamknięcia, czyli do dziesiątej. Coś na wzór jajecznicy wyglądało naprawdę "apetycznie" po tak długim czasie ;). Nic dziwnego, że było pełno zażaleń ze strony klientów, a później szef miał dwie wielkie sprawy na głowie o zatrucie pokarmowe i odszkodowanie z tego powodu.


Wytrzymałam tam jedenaście miesięcy, a to tylko czubek góry lodowej. Polecono mi skonsultować się z prawnikiem.



P.S. Wciąż mam kontakt z osobami, które nadal tam pracują. Wiem od nich, że na następny miesiąc też nie dostali napiwków. Pewnie niedługo szef będzie odciągał im od pensji :).

zagranica

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 43 (161)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…