Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#68394

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jedna ze starych historii o księżach przypomniała mi inną, sprzed kilku lat.

Na wstępie zaznaczę, że początek historii znam z własnego doświadczenia (chodzę do kościoła, a wtedy byłem ministrantem), ale później musiałem wyjechać (studia) i resztę znam tylko z plotek.

Nasza parafia zawsze należała do tych "bogatszych". Ludzie chodzili co niedzielę do kościoła i wrzucali wystarczająco, żeby utrzymać samą parafię i pomagać tym dopiero budującym się. Nasi proboszczowie byli nastawienie dla wspólnoty i dla budynku, nie dla siebie. Aż trafił się ów piekielny ksiądz.

Gdy przyjechał, poprzedni proboszcz przechodził na emeryturę. Przekazał mu parafię i po kilku miesiącach zmarł. Nowy proboszcz postanowił zmienić otoczenie na swój sposób. Jak tylko skończył się "okres przejściowy" (1 rok), dodawał nowe nabożeństwa, celebracje i kiczowaty wystrój świątyni. Niektórym parafianom to odpowiadało, innym nie. Wisienką na torcie było hasło znane każdemu: "jak to w tradycji jest...", co oznaczało, że w zeszłym roku tak było, ale nigdy wcześniej.

Proboszcz znalazł sobie grupkę parafian, którzy zawsze mu przytakiwali i według tej grupy wzajemnej adoracji zmieniali powoli parafię. Pozostali tolerowali to, co się działo, w końcu nie dla proboszcza się chodzi do kościoła. Ale przyszedł nowy wikary, który zauważył co się dzieje, i nie spodobało mu się to. Zaczął on delikatnie krytykować proboszcza w jego działaniach, za co sam dostawał reprymendę ("nie będziesz szefa ganił").

Taka zimna wojna trwała dłuższy czas, ale nie miała ona bezpośredniego oddźwięku na parafii (tylko składki ze mszy były co raz mniejsze...).

Aż przyszła felerna wiosna z roztopami i sporymi deszczami. Akurat tak się zdarzyło, że proboszcz ze swoją grupą trzymającą władzy wyjechał na "pielgrzymkę" po Środkowej Europie i mógł tylko z daleka obserwować nadchodzącą falę powodziową. Jednak wikary, który akurat był na miejscu, niewiele myśląc wyszedł na wieś z megafonem i wołał "ludzie idźcie na wały ratować wieś". Ludzie posłuchali- nie pierwszy i nie ostatni raz ratowali własne domy przed wodą. Poszło dużo osób. 300 mężczyzn na wałach 24h/dobę, kobiety usługiwały herbatą i bigosem. Dyrektor szkoły udostępniła stołówkę (szkoła i tak była zamknięta z powodu jakiegoś przecieku), więc miejsce na przygotowanie jedzenia było. Tylko skądś trzeba wytrzasnąć produkty. Wikary wziął 1,5 tysiąca z kasy parafialnej i kupił co było potrzebne. Summa summarum wieś się obroniła (na drugim brzegu rzeki miasto zostało zalane!) i wszystko mogłoby się zakończyć sukcesem, ale nie... Wrócił proboszcz.

Zastał on brak pieniędzy na koncie parafii i zrobił awanturę wikaremu, że bezpodstawnie (sic!) i bez konsultacji wziął pieniądze przeznaczone na inny cel. Wikary nie zostawił tego bez echa. Od tamtej pory zaczęła się ostra wojna między księżmi. Już nie zimna. Wikary przestał jadać na probostwie i jako nauczyciel (katecheta) pojawiał się na szkolnej stołówce. Pieniądze oddał parafii z własnej kieszeni, a proboszcz i tak złożył (nie)stosowne pismo do kurii z prośbą o przeniesienie wikarego gdzie indziej. Kuria posłuchała proboszcza i wydelegowała tego drugiego gdzie - nie wiadomo. Wikary niewiele myśląc zrzucił sutannę i odszedł od Kościoła. Proboszcz zadowolony z siebie kontynuował swoje widzimisię, ale pewnego dnia przesadził.

Zapowiedział, że w sobotę na wieczornej mszy wypierze wszystkie brudy wikarego i powie, jaki to on nie był. Wikary dowiedział się o tym (miał on dużo lepsze kontakty z parafianami niż proboszcz) i przyjechał się wypowiedzieć. Proboszcz zaczął nawijać na swojego byłego podopiecznego, a ten wyszedł z tłumu gapiów z mikrofonem bezprzewodowym (tak, kościelny mu go użyczył) i zaczęli prać wszystkie brudy na forum parafii, wprost przed ołtarzem. Niektórzy z obserwatorów widzieli na własne oczy jak diabeł grasuje po ich kościele, inni po prostu wyszli. Piekło na ziemi.

Niedługo po tym wydarzeniu do kurii dotarł list parafian proszących o wywalenie piekielnego proboszcza na zbity pysk. Kuria w końcu zareagowała oddelegowując proboszcza na przymusowe chorobowe, aż do emerytury (kilka miesięcy). Szybko znaleźli zastępstwo w postaci księdza w średnim wieku, który jak tylko zobaczył parafię, to się chwycił za głowę. Na koncie parafii został równe 0 zł. Na koncie cmentarza długi.

Historia na szczęście kończy się happy endem dla parafii: kościół przeżywa nową świetność, odremontowany. Wprowadzony kicz systematycznie usunięty. Parafianie wrócili (bo w pewnym momencie zaczęli po prostu jeździć do sąsiednich kościołów). Składki ze mszy do poprzednich wartości też. Dzisiaj parafia pomaga budować kościół w niedalekim mieście.

Niektórzy świadkowie widzieli byłego wikarego jeżdżącego jako kierowca w miejscowym MPK (zrobił prawo jazdy jeszcze jako ksiądz, wtedy myślał o pomocy kierowcom na ewentualnych wycieczkach z grupami dzieci i młodzieży). A piekielny proboszcz? Chyba siedzi w swojej willi gdzieś na Mazurach, zbudowanej za "swoje" pieniądze.

Tak jak na początku powiedziałem, nie byłem świadkiem ostatnich wydarzeń i widzę, że wikary też był piekielny: nie posłuchał się przełożonych. Ale dużo bardziej piekielnymi okazał się proboszcz i kuria, która mimo sygnałów z różnych stron nie reagowała. Jak już zaczęła reagować, to było za późno. A szkoda, bo ów wikary miał tę "żyłkę" i pracował dla ludzi, nie dla siebie.

ksiądz proboszcz parafia

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 262 (434)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…