zarchiwizowany
Skomentuj
(11)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Umówiłam się wczoraj wieczorem z koleżanką w mieście (Poznań, Stary Rynek). Ona piwo, ja soczek, bo przyjechałam autem. Aura jesienna, szczególnie po zmroku. Zimno, październikowo. Wchodzimy do knajpy. Zamawiam pomarańczowy i otrzymuję sok z lodem. Dziwi mnie, aby jesienią nie pytać "z lodem, czy bez?" i traktować to jako oczywistą oczywistość, że lodzik musi być. Barmanka kładzie szklaneczkę 0,2l, a ja zwracam uwagę, że proszę bez lodu. Ze skwaszoną miną wyrzuca ze szklanki trzy pokaźne kostki. Poziom soku obniża się centymetr pod miarkę 0,2 l wyrysowaną na szklance i mi to podaje. Zapytuję czy pięć złotych płacę za "zero dwa" i przesuwam szklankę z powrotem w jej stronę. Jej mina... bezcenna? Wow, dolała.
W sumie nie było mi do śmiechu, bo nadal nie ogarniam, czy najpierw nalewa się sok do "kreski" a potem sra pięć kostek lodu, czy może na odwrót, żeby sprzedać naiwnemu klientowi wodę. Gdybym się chciała wody napić, to bym w domu została. :/
W sumie nie było mi do śmiechu, bo nadal nie ogarniam, czy najpierw nalewa się sok do "kreski" a potem sra pięć kostek lodu, czy może na odwrót, żeby sprzedać naiwnemu klientowi wodę. Gdybym się chciała wody napić, to bym w domu została. :/
gastronomia
Ocena:
145
(249)
Komentarze