Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#68890

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Powitawszy wszystkich uprzejmie

Dobra - niech i tak będzie, jestem chamem, burakiem, wredną, a do tego bezczelną istotą. Niemniej jednak na wspomnienie dwóch sytuacji pusty śmiech mnie ogarnia. Kto tu był piekielny, to już sami ocenicie.

Motyw przewodni - pracuję jako freelancer z domu. Czasu wolnego może zbyt wiele nie mam, ale elastyczność gospodarowania godzinami i fakt, że pracuję w domu - to już inna kwestia. Od słowa do słowa uzbierało się tak, że moi przyjaciele wybywali mocno poza granice kraju na urlop. Dotarcie na miejsce docelowe to przelot samolotem, więc nie ma zmiłuj - trzeba coś ze zwierzakami zrobić. W pulę zwierzaków zaliczał się piessełek marki wilczek (drobne 40 kg z okładem) plus jego najbardziej fajna z fajnych psiapsiółka w postaci młodej kocicy. Od słowa do słowa wyszło tak, że nie ma problemu - przywieźcie do mnie zwierzątka, na pewno dogadają się z moimi kociznami, naprawdę nie będzie problemu szczególnie, że oko moje będzie uważnie patrzeć na to co się dzieje.

I faktycznie - ze zwierzakami problemów nie było żadnych. Ogarnięte towarzystwo, moje ogony też szybko zatrybiły, że tu nikt krzywdy nikomu nie zrobi. Za to doszedłem do wniosku, że chyba lepiej, że ja psa nie mam. Bo mi się parę razy scyzoryk z kieszeni wyrywał.

Sytuacja 1.
Gonię ludzi srającymi swoimi psami bez pardonu i bez litości. Dlatego też przez dwa tygodnie wywczasu piessełka u mnie nie raz i nie dwa robiłem w tył zwrot do domu, żeby torebkę na pieskowe wyniki telefonu na drugą linię pozbierać. No tak po prostu trzeba. Dialog z borostworem [B] przy przystanku tramwajowym, gdzie grzecznie do kosza na śmieci wywaliłem to, co po piesku pozbierałem, a borostwór z wnusiem stacjonowała:
[B] - panie, co pan robi?!
[Ja] - po psie śmieci wyrzucam.
[B] - ale jak to tak do kosza?
[Ja] - a gdzie mam wyrzucać?
[B] - no gdzie indziej!
[Ja] - nie ma problemu - jak pani woli, to proszę uprzejmie, już pakuję pani do torebki.
[B] - pan jest bezczelny!
[Ja] - a pani głupia. Tylko ja swoją bezczelność mogę pohamować, a na pani kretyniz już nic nie pomoże. A tak przy okazji - po wnusiu pieluchę to pani gdzie wrzuca?

I zapadła niezręczna cisza, choć przystanek kwiczał ze śmiechu, a piesseł patrzył na mnie z miną „je***ęta jakaś, nie?”.

Sytuacja 2
Piesseł bardzo pozytywnie reagował na kropkę ze wskaźnika laserowego. Gonił za nią tak, że kępki trawy fruwały. Jęzor wywalony, gania jak by mu śrubę wkręcili (oczywiście w granicach smyczy - ale nie tak, że pieska smycz / obroża za gardło chwyta) cały zadowolony, ogonem majta na wszystkie strony.
Dowiedziałem się, że znęcam się nad zwierzęciem. Po pierwsze dlatego, że piesek na smyczy, po drugie dlatego, że za tą kropką śmiga. Borostwór postartował, że „panie spuści pan psa, to będzie zadowolony” plus z łapami „ja pieska ze smyczy odepnę”. Komentarz był krótki - albo borostwór pozabiera łapki i radośnie pobiega, albo łapki połamię.
Rwa mać - z łażpami do czyjegoś psa? Tak po prostu, bo wiem lepiej?

Sytuacja 3.
Łazikujemy sobie z pieskiem. Zgodnie z przykazem i w ogóle, piesek na smyczy. No sorry, pieska troszku znam, ale po pierwsze - wcale nie znaczy to, że piesseł się będzie słuchał całościowo, po drugie - to jednak jest ponad 40 kg psa, który uśmiechnięty prezentuje taki piękny klawikord zębów, że może się ktoś wystraszyć. Innymi słowy piesek wyprowadzany jest na mniej lub bardziej luźnej smyczy.

Łazikujemy sobie po sporym kawałku trawnika (jak ktoś kojarzy ulicę Broniewskiego od placu Grunwaldzkiego w Wawie to wie, o czym mówię - innych zapraszam do Google Maps :D). Ładnych parę metrów od nas widzę mniamnika luzem puszczonego. Reakcja prosta - piesseł, którym się zajmuję ma smycz skróconą - nie wiem, jak na mniamnika zareaguje i vice versa. Mniamnik przypadł do trawy, ogon mu tyłkiem kręci na nutę „pobawimy się? Pobawimy? Pobawimy?!”. W sumie dlaczego nie, ale jednak powoli i ostrożnie.

W tym momencie słyszę właściciela mniamnika. Odwołuje pieska. Znaczy się - stara się. Bo mniamnik ma go w poważaniu głębokim. I tu jeszcze mi się nerw nie odpalił. Odpalił się w momencie, kiedy gość podbił do psa i zawinął mu z pełnym rozmachem smyczą. Na tyle, że metalowym karabińczykiem psu przylutował w łeb. Zatrzęsło mną. Dialog późniejszy nacechowany był dużą ilością dynamizatorów wypowiedzi, a tezą główną od tego pajaca było „to mój pies, więc spi***laj gówniarzu, bo nic ci do tego” (do 36-letniego faceta z 40-kilogramowym wilczkiem na smyczy? Odważnie). Skończyło się na tym, że facet rejterował w podskokoach po tekście, że ja za chwilę spuszczę swojego z tekstem „bierz go” i wskazując pajaca.

Niech mi ktoś proszę wyjaśni, jak trzeba och**eć umysłowo, żeby zwierzę nap****alać bez pardonu?

I niech będzie - jestem wredny, bezczelny i pyskuję. Zastanawiam się tylko, jakie życie mają zwierzaki, które u opisanych indywiduów być może lub po prostu żyją.

Warszawa

Skomentuj (41) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 264 (482)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…