Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#69509

przez ~ger ·
| było | Do ulubionych
Czytając piekielnych, przypomniała mi się historia pewnego objazdu.

Mieszkając na Mazurach, jedno z bliższych lotnisk znajduje się w Kownie na Litwie i tam też postanowiliśmy się wybrać odebrać bliskich. Pierwszy wyjazd "za granicę", uzbroiliśmy się więc w nawigację offline w jednym z telefonów, ale postanowiliśmy ją włączyć dopiero za dawnym miastem wojewódzkim na S, bo przecież ten odcinek znamy bardzo dobrze, wszakże było nad troje kierowców, każdy w tym mieście prawko prędzej czy później zdawał. To był pierwszy błąd. Drugim było to, że kierowała osoba z najdłuższym stażem za kierownicą.

Mama, bo o niej mowa stwierdziła, że pojedzie boczną trasą, bo tak się kiedyś jeździło i to mniej uczęszczana trasa. W pewnym momencie na trasie staje piękny żółty znak, nie pamiętam już dodatkowych oznaczeń, w każdym razie napis głosił: OBJAZD. No ok jak trzeba to trzeba, skręciliśmy, droga fatalna, ale tak to zwykle bywa na objazdach. Przejechaliśmy ok 10 kilometrów prawie gubiąc zawieszenie, ale mijaliśmy po drodze jeszcze kilka żółtych znaków utwierdzających nas o tym, że jedziemy poprawnie.

Wtem rzeka. Na rzecze most. A właściwie gruz który kiedyś był mostem. I kolejny żółty znak. "KONIEC OBJAZDU".
Najpierw szok, niedowierzanie, potem śmiech i pytanie "co teraz?". Wracamy, kolejny raz ryzykując zawieszenie?
-Dawaj nawigację.
Nawigacja odpaliła, wskazała kierunek. Było to pole porośnięte świeżo wykiełkowanym zbożem, w którym widniały dwa ślady po kołach od ciągnika. Był to pierwszy raz z nawigacją, dlatego uwierzyliśmy, że jak pokazuje - to wie co robi. Zaufaliśmy.

Po dramatycznym przejeździe przez grząskie pole, dojechaliśmy do jego końca gdzie była droga. Ledwie się wtoczyliśmy na tą drogę bo miedza dość wysoka była, no ale w końcu jakaś droga, to pewnie dojedziemy. Na końcu drogi była ta sama rzeka, na rzece tym razem był most, a raczej mosteczek. Drewniany, taki zaokrąglony jak nad oczkiem wodnym w ogródku, szerokości niewiele większej od auta. Wiedzieliśmy, że przez most przedostać się trzeba, powrót nie miał najmniejszego sensu, zresztą nawigacja twardo pokazywała, że jest dobrze. Schowaliśmy lusterka i jakimś cudem przedostaliśmy się na drugą stronę. Było tam widać cywilizację, budynki gospodarcze. Hmm... chyba wpadliśmy do kogoś na podwórze? No nic, jest brama za bramą asfalt, jesteśmy uratowani.
Aha, brama była zamknięta. Na pilot.

Chciał nie chciał, poszliśmy pukać do domostwa. Obudziliśmy biednego gospodarza (była to niedziela, godziny poranne). Facet otworzył bramę i wskazał nam drogę do celu. Płacząc ze śmiechu przysięgał, że jesteśmy pierwsi, którzy się u niego znaleźli, nie ma pojęcia o żadnym objeździe i że dziwna ta nasza nawigacja. Może i dziwna, ale skuteczna.

Do dziś zastanawiam się kto w tej historii był piekielny i popełnił błąd: my, czy ktoś kto stawiał te znaki?

podróż

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -3 (65)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…