Już ponad rok pracy na SOR-e za mną, czas więc chyba podzielić się jedną z (mniej) ciekawych historii. Lojalnie uprzedzam - nie czytać w trakcie jedzenia. Ani zaraz po.
Dyżur nocny, pacjent jeszcze z poprzedniej zmiany, z raną nogi. Z tym że, jak w starym radzieckim kawale, jest kilka "ale". Pacjent to menel najgorszego sortu, a rana to wielka bruzda przez ponad pół łydki, dosłownie gnijąca i jako jeszcze bonus, pełniąca najwyraźniej rolę wylęgarni0+ much, których larwy wesoło ucztowały sobie na ciele nosiciela. Dodajcie aromat "a'la obezwładniający smród" i macie w miarę kompletny obraz.
No nic, dwóch ratowników, plus ja dokoptowany na trzeciego jako pomoc, odziani jak na wojnę chemiczną, zabieramy delikwenta na dekontaminację i doprowadzamy go do stanu chociaż z grubsza przypominającego istotę ludzką. W międzyczasie ratownicy usiłują nie zzielenieć, a ja po raz kolejny dziękuję Bogu, że mam słaby węch i jakimś cudem wytrzymuję.
A po odstawieniu go, robimy najdokładniejsze mycie rąk, jakie mieliśmy w życiu. Przyznam szczerze, w sumie trochę mi żal takich ludzi, że doprowadzili się do takiego pożałowania godnego stanu. Ale i jednocześnie szkoda, że na SOR i tacy trafiają, co jest w sumie prawdziwą piekielnością tej historii.
Ale najlepsze w tym wszystkim, że głupiemu knotowi owe muchy najprawdopodobniej uratowały nogę przed amputacją. Larwy wyjadając na bieżąco martwą tkankę, nie dopuszczały do rozwoju martwicy. Acz dokładnych losów nie znam.
Dyżur nocny, pacjent jeszcze z poprzedniej zmiany, z raną nogi. Z tym że, jak w starym radzieckim kawale, jest kilka "ale". Pacjent to menel najgorszego sortu, a rana to wielka bruzda przez ponad pół łydki, dosłownie gnijąca i jako jeszcze bonus, pełniąca najwyraźniej rolę wylęgarni0+ much, których larwy wesoło ucztowały sobie na ciele nosiciela. Dodajcie aromat "a'la obezwładniający smród" i macie w miarę kompletny obraz.
No nic, dwóch ratowników, plus ja dokoptowany na trzeciego jako pomoc, odziani jak na wojnę chemiczną, zabieramy delikwenta na dekontaminację i doprowadzamy go do stanu chociaż z grubsza przypominającego istotę ludzką. W międzyczasie ratownicy usiłują nie zzielenieć, a ja po raz kolejny dziękuję Bogu, że mam słaby węch i jakimś cudem wytrzymuję.
A po odstawieniu go, robimy najdokładniejsze mycie rąk, jakie mieliśmy w życiu. Przyznam szczerze, w sumie trochę mi żal takich ludzi, że doprowadzili się do takiego pożałowania godnego stanu. Ale i jednocześnie szkoda, że na SOR i tacy trafiają, co jest w sumie prawdziwą piekielnością tej historii.
Ale najlepsze w tym wszystkim, że głupiemu knotowi owe muchy najprawdopodobniej uratowały nogę przed amputacją. Larwy wyjadając na bieżąco martwą tkankę, nie dopuszczały do rozwoju martwicy. Acz dokładnych losów nie znam.
słuzba_zdrowia
Ocena:
277
(327)
Komentarze