Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#69935

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracowałam kiedyś w teatrze dla dzieci. Graliśmy bajki. Co ważne - nie tylko w "naszym" teatrze; zdarzały nam się dość często wyjazdy i wtedy bywało różnie. Najczęściej teatry czy domy kultury, ale też szkoły, przedszkola, żłobki, festyny. Generalnie występowaliśmy wszędzie, gdzie pojawiały się dzieci. I o ile w teatrach był zazwyczaj spokój, o tyle wszystkie pozostałe generowały sporą ilość może nie piekielnych, ale irytujących sytuacji.

1. "To teraz jeszcze..."

Jeżeli graliśmy na wyjeździe, to zdarzały się np. 3 przedstawienia jednego dnia w różnych placówkach w danym mieście. Czasu zawsze niby był zapas, ale wiadomo, trzeba spakować stroje, rekwizyty, siebie, później dojazd i przygotowywanie wszystkiego od nowa. Chwila przerwy też mile widziana. I najczęściej w przedszkolach/szkołach był dramat. Nauczycielki nie potrafiły tego zrozumieć, co ciekawe - najczęściej te, które zbierały dzieci kilkanaście minut po umówionej godzinie rozpoczęcia. I było "to teraz jeszcze zdjęcie z każdą klasą" (uhm, a klas kilkanaście). Albo "to teraz jeszcze zdjęcie, tak, tylko jedno, ale proszę się przebrać z powrotem" - czyli anonsowanie chęci zdjęcia już po tym, jak wszystko było spakowane, a my doprowadzeni do normalności i gotowi do drogi. Hitem była nauczycielka od polskiego ŻĄDAJĄCA naszej obecności na 45-minutowym spotkaniu z jej kołem teatralnym (Jak to nie?! Ja tu uczę polskiego!). I naprawdę, tłumaczenia z podawaniem godziny kolejnego przedstawienia spotykały się ze zrozumieniem może w 10%.

2. "Jak pani mogła...?!"

W każdym przedstawieniu mieliśmy kilka momentów, w których prosiliśmy dzieci na scenę. Najwięcej problemów rodził "Kopciuszek", jakoś tak wystąpienie w nim było najbardziej pożądane. Dzieci wychodziły do przebierania grochu, sceny balu i przymierzania pantofelka. O ile pantofelek mogli przymierzać wszyscy (zdarzało się, że Książę zlitował się nawet nad spragnionymi tego chłopcami :D), o tyle do grochu i balu dzieci dostawały przebrania, więc wybieraliśmy określoną ilość.

W szkołach, przedszkolach, przechodziło bez zgrzytów, mimo że czasami jakieś niewybrane dziecko pochlipywało przez chwilę. Domy kultury? Koszmar, bo dzieci przychodziły z rodzicami. I kilka(naście) razy po zakończeniu spektaklu dopadały nas wściekłe mamusie z pretensjami - "Jak pani mogła nie wybrać mojego dziecka?!". Jeszcze jeśli łapały nas już w drodze do samochodów, to okej - łatwa droga ucieczki. ;p Ale były też mamusie, które wdzierały się po prostu za scenę, do przebieralni, gdziekolwiek. I tak, mamusie, nie rodzice. Tatusiowie nie odstawiali jakoś takich histerii. Albo może dostrzegali, że na sali siedzi dwieście dzieciaków, a nie tylko jeden.

I bonus. Jednorazowy wybryk. Jako Kopciuszek miałam przepiękną suknię, błyszczącą, praktycznie jak ta z Disneya. Wiecie, marzenie małych dziewczynek z cyklu księżniczką być. W niej kończyłam przedstawienie i w niej byłam "dopadana", jeśli odpowiednio szybko się nie przebrałam. Przyszła do mnie mamusia z małą dziewczynką, może 4-letnią. Poprosiła o zdjęcie. Żaden problem, jedna fota to moment. No nie, nie tak. Dziewczynkę mam wziąć na ręce albo chociaż przytulić, oznajmiła mi mamusia. No i leci "na mnie" szczerze uśmiechnięte dziecko... całe upaćkane czekoladą. Twarz, łapki, ubrania. Jak próbowałam grzecznie pani wytłumaczyć, że zdjęcie jak najbardziej, ale raczej bezkontaktowo, to zrobiła mi awanturę i odmaszerowała. Bez zdjęcia. Z zapłakanym dzieckiem. Do naszego managera zrobić kolejną awanturę. Bo "jak ona mogła nie przytulić mojej Kasi!". >.<

3. Mały podglądacz
Znowu Kopciuszek. Dom kultury, ale godziny dopołudniowe, klasy + nauczyciele na sali. Jakiś chłopiec z objawami ADHD nie może usiedzieć w miejscu. Pani nauczycielka - reakcja błyskawiczna, aż mnie zdziwiła. Wzięła chłopca i gdzieś wyprowadziła. Gram, gram, przebieram groch, lamentuję nad strasznym losem, przychodzi wróżka, och, super, czary, znikam ze sceny przebrać się w moją cud-miód kieckę. Wyskakuję ze swojego wora pokutnego i słyszę podekscytowany pisk. Ach. No to już widzę, gdzie nauczycielkę z chłopcem zaprowadził spacerek. Nie, nauczycielka nie widziała w tym nic dziwnego i czemu ja się w ogóle oburzam. Nie, chłopiec nie był z tych, co to nie wiedzą jeszcze, o co chodzi. Z 10 lat miał spokojnie. Tekst roku? "No to niech się pani nie przebiera, jak on pani przeszkadza". Aha. Nie no, spoko. Pewnie, w końcu garderoba jest od niańczenia dzieci, a nie od przebierania się. Co tam, publiczność zrozumie.

Nie odbierajcie tego tylko jako narzekanie na pracę czy generalizowanie - bo generalizując, to zazwyczaj było super. Robili nam kawę, herbatę, nawet nas czasami dokarmiali, jeśli mieliśmy czas. ;)

teatr

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 329 (369)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…