Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#70207

przez (PW) ·
| Do ulubionych
"Ey hey up she rises, ey hey up she rises..."

Blablablabla... tak w każdym razie leciała pewna popularna szanta. Dawno tutaj nie zaglądałem i nie pisałem bo nie było czasu ale chciałbym wam opowiedzieć historię z jednego ze statków, na którym miałem wątpliwą przyjemność przebywać przez ostatnie pół roku (tzn. od 16 lutego do 1 sierpnia). Dlaczego? Żeby przestrzec marzycieli i ludzi, którzy zawód marynarza do teraz kojarzą jedynie z drewnianymi żaglowcami oraz piciem rumu.

Jako, że statek przez jakiś czas nie mógł wejść do portu w Las Palmas, osadzono nas na dwa dni w małym hoteliku. Wygód szczególnych tam nie było ale to nie było największe zmartwienie (ba, miło było w lutym pomoczyć sobie stopy w morzu). Otóż przed wysłaniem ludzi na statek poinformowano każdego z nas, że nastąpi wymiana całej załogi, ponieważ statek został ledwie co zakupiony przez firmę i zostanie przeflagowany (zmieni nazwę oraz banderę). Spoko, jak trzeba to trzeba. Statek podobno 5 letni, "funkiel nówka" to źle być nie powinno. Tankowiec. Obecnie o pracę na zbiornikowcach ciężko o robotę dla marynarzy szeregowych więc bez mrugnięcia okiem pracę przyjąłem i kontrakt podpisałem, mimo, że płaca dość marna, a nadgodzin nie płacą. Matko jedyna...

Pierwsze co nas uderzyło w twarz po wejściu na pokład to farba konserwacyjna w każdym widocznym miejscu - widać na szybkiego coś niecoś próbowano zamaskować, ale to mniej więcej tak, jakby na czarną kurtkę ponaszywać różowe łaty a potem powiedzieć kupującemu, że wszystko jest ok. Wszędzie gdzie człowiek nie spojrzał, statek rzygał rdzą i brudem. Korytarze zasyfione, powyklejane jakimiś plakatami, w sufit powtykane płyty CD (zapewne żeby redukować wibracje przy trzęsieniu statku gdy jest w ruchu - czyli lipnie spasowane elementy konstrukcji). Mój kolega ze szkoły morskiej, który jest już oficerem zszedł z mostku i mówi, że sprzęt nawigacyjny (radary, echosonda, ecdis) nie działa, albo działa ale niepoprawnie, stoły na mapy aż kleją, tak długo ich nikt nie starł, a podłogi to te całe 5 lat nikt nie zamiatał. Jaką załogę zmienialiśmy? Ukraińców. W momencie wymiany nic nam nie pokazali - ino na szybkiego zawinęli rzeczy i zleźli po trapie na keję. Byle jak najszybciej. Byle nic nie pokazać. I najbliższe miesiące same nam pokazały dlaczego...

Po wypłynięciu z Las Palmas rypaliśmy praktycznie dzień i noc. Kapitan Polak jak i chief z maszyny nie dawali nam ani dnia wolnego (mimo, że przepisowo niedziela jest dniem wolnym od pracy, bądź pracę się skraca) a dodatkowo dochodziło do sytuacji gdzie robiliśmy przykładowo od drugiej do siódmej rano, a gdy weszliśmy na mesę coś zjeść, przychodził chief pokładowy (Polak) i mówi "sorry chłopaki, ale kapitan powiedział, że rypiemy dzisiaj do 19". Rzecz jasna, z jednogodzinną przerwą na cały dzień.

Ciężko to trawiliśmy bo taka sytuacja miała miejsce kilka razy w miesiącu ale to nic. Przetrwamy. Twarde z nas matrosy, to tylko początek. Zresztą filipińska część załogi, to byli spoko ludzie - uśmiechnięci od ucha do ucha budowaliśmy siebie na duchu. No i polski kucharz, który szczęśliwie dobrze gotował, a i czasem pogadał...

Statek był w tragicznym stanie - podobno maszynowi również rypali i robili co mogli żeby tylko zadowolić swojego przełożonego. Kiedy człowiek chciał otworzyć drzwi, musiał to robić z pomocą trzech kolegów bo nawet uszczelki beznadziejnie spasowane były. Kiedy chciałeś otworzyć zawór, to zapomnij - tak zardzewiały, że przyrósł do obudowy. Krętliki we włazach do zbiorników łamały się w rękach (słaba jakość materiałów) a pokrywy od manifoldów (rury do przekazywania/odbierania ładunku) wymagały przy otwieraniu iście anielskiej cierpliwości oraz siły. Firma przysłała nam na pokład narzędzia najgorszego sortu - rękawice rozpadały się czasem po pierwszych 20 minutach (!!!) pracy, pędzle sypały włosiem po jednym użyciu, a o porządnej smarownicy czy nawet wiertarce w ogóle nie było mowy.

Wbrew zasadom MRC rypiemy od 8 do 18 albo i 19 w zależności jak naszemu walniętemu chiefowi się przypomni, że coś trzeba zrobić. Ba, bywało, że kapitan sobie zażyczył wywalać nas z kabin już o 7:30 bez śniadania. "Bo trzeba zapier*alać!". Chciałeś się go o coś zapytać to wydarł na Ciebie japę. Nie było mowy o normalnej rozmowie. Raz omal nie doszło do zgonu jednego z marynarzy... a było to tak:

Przed dopłynięciem do Kanału Sueskiego kiedy statek był w ruchu na pełnym morzu, wyraził zgodę na wywieszenie sterlingu (podwieszana ławka) za burtą żeby przemalować/nieco poprawić nazwę statku na dziobie. Decyzja niezgodna z zasadami i karygodna, godząca w podstawowe zasady bezpieczeństwa. Nasz kolega Filipińczyk wyraził jednak zgodę, by zejść bo ruszyła go duma. Kiedy postawił nogę na ławce, na obróciła się o 90 stopni i facet niemal spadł, prawie uderzając o burtę. Gdyby nie asekuracja liną oraz uprzężą, pewnie spadłby do wody i tyle byśmy go widzieli. Żeby było śmieszniej, następnego dnia na ławeczkę zszedł sam kapitan. Taki był zawzięty.

Wspominałem o tej pracy od 2 do siódmej? Ano na tankowcach jest tak, że aby wejść do zbiornika celem jego umycia, trzeba zbić gazy będące wewnątrz (nie będę opisywał szczegółów bo to dość długa procedura by opowiadać całość). W tym celu wstawiamy wentylatory podłączone pod węże z wodą, która przepływając przez wentylator "wyciąga" gaz obojętny i leci sobie za burtę. najpierw kazano nam je rozłożyć, potem po 4 godzinach pracy schować bo nie było polecenia z firmy. Potem znowu kazano założyć bo jednak stwierdzili, że chcą zdjęcia zbiorników od środka i trzeba zejść. Jeden taki wentylator waży +/- 30 kg a do jego przeniesienia zważywszy na kształt często potrzeba dwóch ludzi + żeby się dostać do włazu, trzeba było przeskakiwać przez liczne elementy konstrukcyjne - wręgi, pompy, rury, etc. Także brawa dla konstruktora.

Woda. Piękna sprawa. Zwłaszcza gdy pływa się w strefie tropikalnej (codziennie ponad 35 stopni), a firma olała zamówienie i przysłała jej za mało. Wówczas istniał zapas wody jaki został po Ukraińcach. Każdy brał po parę butelek mineralki z lodówki, która była w sąsiednim pomieszczeniu. Po miesiącu dowiadujemy się, że nie mieliśmy prawa do tej wody "bo ona była dla kucharza- do gotowania".

Pomper - koleś odpowiedzialny za rurki, podłączanie manifoldu, odpompowywanie residue tanku - czyli zbiornika, w którym zbiera się syf z wody balastowej oraz resztki ładunku. Trafił nam się taki śmieszek co z chiefem pokładowym dobrze żył i czasem leciał w **uja bo mu na to jawnie pozwalano... ale pewnego dnia przegiął grubo bo przed wejściem do Singapuru źle pomierzył zawartość zbiornika i na ostatnią chwilę cała załoga pokładowa musiała wypompowywać ten syf ręcznie, a potem zbierać błoto własnymi łapami z dna zbiornika. Kara? Niby go ochrzanili, ale poza tym nie było widać by był nieszczęśliwy.

Statek miał popłynąć po benzynę do Amsterdamu - ładunek odebraliśmy i popłynęliśmy z nim do Singapuru przez Morze Śródziemne i Kanał Sueski. Obserwacje?

- Arabowie to cholernie głośni i bezczelni ludzie. Mówisz, że mają się uspokoić, a oni dalej drą ryja, że chcą Marlboro albo nie odpłyną.

- W Kanale Sueskim panuje "tradycja" wciągania na pokład łódek z handlarzami, którzy sprzedają pamiątki. Trzeba uważać. Uwielbiają zaglądać do kabin. Kiedyś kolega opowiedział mi jak jego znajomy w obawie przed byciem okradzionym kazał w czasie transakcji u siebie w kabinie klaskać i tańczyć wszystkim zebranym arabom co by widział ich ręce. Jak odpłynęli to zauważył, że zniknęła mu para nowych Nike...

Po wypłynięciu z kanału bierzemy zbrojną eskortę złożoną z czterech ludzi. Owijamy burty drutem kolczastym (ogrodzenie z kolcami to żadne zabezpieczenie- służy tylko po to by zrobić zdjęcie i w razie porwania negocjować kasę od ubezpieczyciela).

No dobra - jesteśmy w Singapurze, ładunek zdany. Statek zgodnie z zapowiedzią, idzie na stocznię. Na stoczni masa Hindusów. Hindus tam, Hindus siam. Pyłu i brudu co niemiara, Hindusi w sporej mierze zamiast pracować (choć były nieliczne wyjątki) to siedzą po 3 godziny z wbitymi gałami w swoje telefony komórkowe, często zaglądając nam do szafek w szatniach, robiąc syf w łazience na korytarzu albo ogólnie ściemniając. Chodzenie w maskach przy takim brudzie i hałasie było koniecznością. Na stoczni okazuje się, że naszej "dziewczynce" zainstalowano wsporniki na pokładzie. Po co?
"A, bo wiecie... kadłub wam pękał."
Reakcja trzeciego oficera?: D:

Będąc jeszcze na stoczni kucharz powiedział kapitanowi, że przydałoby się wymienić kafelki w kuchni bo już są tak zasyfiałe, że brudu nie można ściągnąć żadnym środkiem czyszczącym. Kapitan odpowiedział, że spoko- tylko wtedy kucharz zastrzegł, iż na mikrofali będzie musiał gotować, a to z kolei długo nie będzie mogło trwać, bo po dwóch tygodniach takiego jedzenia ludzie mogą być niezadowoleni. Odpowiedź starego? "Panie, oni nie mają być zadowoleni. To nie są kompanijni ludzie. To zbieranina co przyjechała robić za 1500$ miesięcznie".


Mało to piekielne? Jedziemy dalej.
Po opuszczeniu stoczni po niespełna miesiącu (w czasie to którego miesiąca wysiadła nam klimatyzacja na prawie 2 tygodnie) oraz odbiorze ładunku w Indiach, jedziemy sobie do Fudżairy. Tam w trakcie manewrów wysiada nam śruba i omal nie wbijamy się dziobem w dwa inne statki. Jazda na pływający dok do Kataru. Znowu Arabowie i rypanie w niedzielę.

W doku nic nie znajdują, niby wszystko okej. Płyniemy do Dubaju po ładunek. W Dubaju się okazuje, że technik, który z nami pojechał, jednak znajduje przyczynę i wracamy do Kataru gdzie ostatecznie zjeżdżam ze statku. Mija równe 5 i pół miesiąca.


Pobyt na tym tankowcu w jakiś sposób wpłynął pozytywnie na moją karierę ale ostatecznie wolałbym chyba nigdy się na nim nie znaleźć. Sądzę, że wy również. Ocenę końcową pozostawiam wam, jednak miejcie na uwadze, że marynarze na statkach nie mają opcji komunikowania się z rodziną i bliskimi. Nie mamy internetu, a systemy mailowe mające połączenie tylko z komputerem kapitana czasem mogą szwankować. Godzina rozmowy przez telefon satelitarny to około 25 euro/ 50 dolarów amerykańskich. Nie mamy na pokładzie lekarza na wypadek gdyby ktoś padł na udar (a taki mieliśmy przypadek, i faceta ledwo odratowaliśmy). Czy warto sobie marnować życie za 1100$ miesięcznie pod pretekstem "zwiedzenia świata" mimo, że i tak ogląda się go tylko z daleka przez bulaj? Nie wiem. To pytanie niech zadadzą sobie Ci, którzy myślą pływać albo rozważają taką opcję. Oczywiście nie każdy statek taki jest i nie zawsze trafia się na oszołomów. Wyzysk był, jest i będzie. Nawet pod błękitnym niebem, daleko od lądu gdzie widać tylko lazuryt wody ;)


Jako, że dla niektórych historia może się zdawać mało wiarygodna, wrzucam zdjęcie z pływającego doku w Katarze wraz z częścią filipińskiej załogi. Sam statek możecie również wyśledzić w "Ship spotterze" :> internety nie gryzą.

https://scontent.fwaw3-1.fna.fbcdn.net/hphotos-xtf1/v/t1.0-9/11403053_1462276297425364_4556187753879652188_n.jpg?oh=c69e1686b6232f1dd64fbdfd0ef0060c&oe=5717F6E7

Tankowiec- Hafnia Artcic

Skomentuj (37) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 287 (417)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…