Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#70311

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Na fali opowieści w temacie pośrednictwa nieruchomości, postanowiłam dodać coś od siebie.

Rok temu i trochę, wraz ze swoją wieloletnią partnerką (tak, wbrew Jedynej Słusznej Teraz Władzy, i takie rzeczy się w tym kraju zdarzają), podjęłyśmy decyzję o zakupie swojego pierwszego, własnego mieszkania. W sprawach kredytowych pomogli nam rodzice, także o kwestie finansowe nie martwiłyśmy się nic a nic – należało tylko znaleźć to swoje gniazdko. Po długich dyskusjach, rozważeniu ZA i PRZECIW, zdecydowałyśmy się na mieszkanie w starym budownictwie, w którejś z dobrze skomunikowanych dzielnic zasiedlanej przez nas Gdyni.
Ponieważ dobrze wiedziałyśmy jakie są nasze potrzeby, rynek internetowych ogłoszeń szybko poznałyśmy na wylot.

Różni pośrednicy wtykali te same zdjęcia (lub różne zdjęcia ale tych samych mieszkań), gdzieniegdzie natykałyśmy się na coś interesującego, ale informacje o podstawowych parametrach były sprzeczne (a wiadomo, ogrzewanie elektryczne a miejskie to zasadnicza różnica).
Po wyselekcjonowaniu najciekawszych ofert zaczęłyśmy dzwonić, w większości odbierali pracownicy pośrednictwa nieruchomości. Byłyśmy zdziwione, że praktycznie co 2-3 nasz telefon kończył się na tym, że obiecywano nam oddzwonienie albo umówienie nas na obejrzenie miejsca i niestety nikt nie oddzwaniał. Normą było też, że pośrednik nie wiedział nic o mieszkaniu z własnej oferty. Czy to własnościowe? Spółdzielcze? TBS? Muszę się dowiedzieć… Na wieczne nigdy.
Kiedy już oglądałyśmy mieszkania, szybko zauważyłyśmy że normą jest zwracanie się do nas per PAŃSTWO. Mimo że na kilometr widać, że żadna z nas nie jest mężczyzną, za to obie jesteśmy dobrze obdarzone przez naturę (wiadomo gdzie), nie jesteśmy chyba takie znowu najbrzydsze, och, no i w ogóle nie wpisujemy się w stereotypy jakie widać w mediach.

Moja partnerka jest ode mnie wyższa o głowę, więc standardowo brano ją za mężczyznę i kiedy przychodziło do konkretów takich jak negocjacja ceny, zdarzały się uściski dłoni miażdżące palce albo zwroty per Pan.
Przejdźmy wreszcie do konkretnych hitów. Pewnego razu znalazłyśmy dobrze zapowiadającą się ofertę, podana była nazwa ulicy. Tylko że ta ulica zaczyna się w centrum miasta, a kończy praktycznie w Sopocie. Pani z biura nieruchomości nie chciała podać dokładnego adresu, tylko przesłała mi mailowo mapkę z google, na której okręgiem zaznaczono mniej więcej gdzie jest mieszanie. Wyglądało w miarę blisko centrum. Umówiłyśmy się na obejrzenie, Pani pośredniczka uparła się że dokładny adres poda nam 2 h przed spotkaniem. Kiedy wreszcie dostałyśmy info (tylko nr bloku), szybkie zerkniecie na google street czy to ten typ budowli jaki nas interesuje (wolałyśmy uniknąć kurzej chatki obrośniętej grzybem, zwłaszcza że mieszkanie miało być na parterze).

Wyglądało ok, wysoki parter, blok po remoncie, widać że ocieplony, okna na południowy zachód. Fajnie. Udałyśmy się w umówione miejsce. Obejrzałyśmy wstępnie okolicę, że ładny ogród, miejsca parkingowe, itp. Po chwili nadeszła nasza pośredniczka. Uparła się że przede wszystkim musimy podpisać umowę, że jeśli kupimy to mieszkanie, to nie za jej plecami i zgadzamy się że ona pobierze prowizję. Musiałyśmy przy tym podać swoje dokładne dane, tym większe było nasze zdziwienie, że mimo to zwracała się do nas per Państwo. Jeszcze większe zdziwienie, kiedy po formalnościach odwróciła się na pięcie i oznajmiła że... nasze mieszkanie mieści się w kurzej chatce po drugiej stronie ulicy! Okna parteru zaczynały się na wysokości naszych kolan. Chciałyśmy uciekać, ale jesteśmy zbyt kulturalne żeby po prostu zwiać. W mieszaniu panował zapach wilgoci, a jakże, w łazience nie było umywalki – po co skoro była ona prawie połączona z kuchnią... Zdjęcia w ogłoszeniu były albo z innego mieszkania, albo pośrednik ma w zespole magika fotoszopa... Kiedy zapytałyśmy, z którego roku jest budynek, nikt nie umiał nam powiedzieć. Pan domu chciał iść pytać sąsiadki! Grzecznie podziękowałyśmy i z poczuciem zmarnowanego czasu wróciłyśmy do przeszukiwania ogłoszeń.

I znów, natknęłyśmy się na ciekawe ogłoszenie pewnej baaardzo znanej w całym kraju firmy o inicjałach H.B.
Telefonicznie ustaliłyśmy, że najlepiej umówić się w biurze, żeby poznać szczegóły oferty i ewentualnie poszukać jeszcze czegoś innego. Na miejscu czekała na nas Pani od nieruchomości oraz Pan służący dobrą radą w sprawach finansów (Wciskacz Kredytów). Szybko okazało się że Pani od Nieruchomości jest Naganiaczką na ofertę MdM, konkretniej szczegółowo zna ofertę jednego dewelopera, który buduje osiedle we wsi 10 km od miasta.
Pan Wciskacz jak tylko dowiedział się, że kredyt nie jest naszym zmartwieniem, siedział naburmuszony i pochrząkiwał znacząco patrząc na zegarek. Pani Naganiaczka uznała nas za wariatki, które nie chcą poczekać jedynych 2-3 lat na swoje nowiutkie, wymarzone mieszkanie na wsi w stanie deweloperskim, do którego przecież Państwo wspaniałomyślnie MOŻE dołoży nam część wkładu własnego. Potem już zaczęła się parodia.

Mieszanie które nas pierwotnie interesowało, w ogóle nie znajdowało się w bazie ich firmy (musiało się Państwu wydawać), zaczęło się przeszukiwanie przy nas różnych ogłoszeń w internecie, polegające gównie na prezentacji losowo wybranych lokali. Głównie do remontu, z wyczuwalnym jeszcze duchem dopiero co zmarłej babci czy dziadka. Grzecznie podziękowałyśmy, poprosiłyśmy jedynie żeby upewnili się co do tego mieszkania, co to nam się niby wydawało, obiecali oddzwonić...

W międzyczasie znalazłyśmy mieszkanie idealne, po remoncie, w dobrej lokalizacji, ciche, spokojne, z miłymi sąsiadami, nic tylko się wprowadzać:) Tego życzę wszystkim poszukującym. My od roku mieszkamy na swoim. Jakiś miesiąc temu (czyli po ponad roku!) zadzwonił Wciskacz z H.B., że ma dla nas super ofertę kredytową i to mieszkanie co to nam się kiedyś podobało nadal jest do wzięcia. Szkoda że byłam wtedy w pracy i nie bardzo mogłam gadać, bo bym mu wygarnęła co myślę o ich kompetencjach.

Pani od zagrzybionego mieszkanka na „niskim parterze” jeszcze kilka razy dzwoniła do nas pytać, czy aby na pewno nie jesteśmy zainteresowani.
Koniec końców, kiedy oglądałyśmy już „to” wybrane mieszkanko, trafiłyśmy na pośredniczkę, która nie miała problemu, by mówić nam na Pani. Nie miała też problemu oprowadzić po mieszkaniu i bez rumieńca powiedzieć „ten pokój jest idealny na sypialnię”.

Przez okres intensywnych poszukiwań trwających ok. miesiąc, zobaczyłyśmy różne stadia piekielności, cwaniactwa, lenistwa i lekceważenia. Naprawdę nie wiem z czego żyją te wszystkie Biura nieruchomości. Pewnie klient, który ma do wydania 250 tys. PLN nie jest tak ważny jak ten, który chce wydać milion. Tylko zastanawiam się, skąd wokół mnie niby nagle tylu milionerów :)

biura_nieruchomości

Skomentuj (67) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 221 (393)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…