Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#70364

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nie było mnie tutaj już jakiś czas, nawet czytanie historii zaniedbałem. Cóż robić, trochę się działo w moim życiu - kilka rzeczy się zesrało, parę naprawiło, a jeszcze inne są w fazie rozwojowej. W ogólnym rozrachunku cieszę się jednak, że na roku 2015 postawiliśmy już krzyżyk. Był on jakąś wylęgarnią baboli i podejrzewam, że będę się uśmiechał wpisując w dacie "6" zamiast "5".

Co się takiego wydarzyło konkretnie, że pałam nienawiścią do roku 2015? Kobieta się wydarzyła. Moja była kobieta, która jeszcze kilka lat temu nosiła moje nazwisko i dzieliła ze mną małżeńskie łoże.

Od czerwca zeszłego roku spotykam się z pewną miłą, wesołą istotą. Oboje mamy trochę nie tak pod beretem jeżeli chodzi o związki. Ja przeszedłem ciężką batalię rozwodową, podczas której chciano mnie puścić w samych skarpetkach. Musiałem robić stójkę na dwunastnicy, żeby nie oszwabiono mnie z całej pracy rąk moich i dobrego imienia. Gosia natomiast dostała w twarz z bombardy dużego wagomiaru kiedy okazało się, że jej narzeczony regularnie i entuzjastycznie spędza intymne chwile w męskim towarzystwie. Podejrzewam, że to właśnie nas zbliżyło - założyliśmy jakiś cholerny, dwuosobowy klub kombatanta. I git, dobrze nam z tym, chociaż do całej sprawy podchodzimy z dużym dystansem i bardzo zachowawczo. Obojgu nam to psuje.

Z byłą żoną kontaktów nie utrzymuję żadnych. Serio. Dzieci nie mamy, nic nas nie łączy. Mówiąc szczerze, to mam głęboko w dupie, co się z nią dzieje. Jest dla mnie obcą osobą. Ona traktuje mnie tak samo.

A raczej tak mi się wydawało.

Od kiedy zacząłem się spotykać z Gosią, miały miejsce dwie dziwne sytuacje. Pierwszą był telefon od Marty. Myślałem, że coś się stało. Pierwszy jakikolwiek kontakt od trzech lat, kiedy wyszliśmy z sądu jako obcy, niczym niezwiązani ludzie. Z duszą na ramieniu odebrałem, bo za nic nie mogłem wykombinować, co się mogło stać. A jak się okazało, nie stało się nic. "Co u ciebie, tyle czasu minęło, chyba już okrzepło, możemy wrócić do ludzkich relacji, może nawet się spotkać". Sorry, nie możemy. Nie po tym co było, nie po tym piekle które mi zrobiłaś, nie po tym jak przez poroże prawie nie mieściłem się w drzwiach. Koniec rozmowy i, jak mi się wydawało, całego tematu.

A takiego wała. Po jakimś miesiącu, po wyjeździe z Gosią do Reykjaviku i opublikowaniu na twarzoksiążce zdjęć Marta przypuściła kolejny atak. Pojawiła się w lokalu, którego nie znosiła, na koncercie zespołu, którego nie znosiła jeszcze bardziej. Niby jej prawo, może chodzić gdzie chce, dorosła jest. Problem w tym, że od razu nas upolowała. Nie chciałem robić Gosi przykrości wychodząc z imprezy dobrze na nią nie wchodząc, więc poinstruowałem Martę, że strefa bezpieczeństwa to 5 metrów, a najlepiej jeśli w ogóle postara się nie wchodzić mi w pole widzenia. OK, ona tu jest na koncercie, nie chcę gadać to nie.

Gosię przydybała w toalecie. I jak się okazało, przedstawiła jej dokładną wizję naszego małżeństwa i rozwodu. Co do jednego szczegółu. Tylko że całe równanie poprzedziła znakiem "-". Gosia przyszła do mnie, poinformowała że wychodzi i mam się do niej nie odzywać, bo musi przemyśleć, komu wierzy. Sama da mi znać, do jakich wniosków doszła. Biorąc pod uwagę, czego doświadczyła stwierdziłem, że ma prawo nie wierzyć nikomu i w nic.

Marty w klubie nie znalazłem, prawdopodobnie ewakuowała się bezpośrednio z wychodka. Może to i lepiej. Dla niej i dla mnie.

Gosia nie odzywała się do mnie. Po prostu nie dawała żadnego znaku życia. Telefon milczał, maili nawet nie odczytywała. Zameldowała się z kolei Marta. Zadzwoniła z nieznanego numeru na firmowy telefon i dała mi wykład, w którym zaznaczyła jasno i wyraźnie, że wie o mnie wszystko. Że ma ludzi, od których dowiaduje się, co robię, z kim się spotykam, jak mi się wiedzie. Że nigdy się z nikim nie zwiążę, bo ona storpeduje każdą, nawet najwątlejszą nić sympatii, jaka mnie z kimś połączy. Że nie zawaha się kłamać, manipulować, podburzać ludzi wokół mnie. Że jestem stracony, jeśli nie...

...JEŚLI NIE BĘDZIE MIAŁA UDZIAŁU W ZYSKACH, KTÓRE PRZYNOSI MOJA FIRMA!

Nie ukrywam, że pieprznąłem słuchawką jak tylko to usłyszałem. To o to jej chodziło. Dopiero skojarzyłem fakty: podczas podziału majątku jak lwica walczyła o firmę. MOJĄ firmę. Firmę, którą założyłem sam, którą przez pierwsze dwa lata pchałem własnymi łapami, żeby utrzymać się na rynku. Która w chwili, kiedy Marta nie pracowała, była naszym jedynym źródłem dochodu.

I którą, niestety, zarejestrowałem dopiero po ślubie, kiedy staraliśmy się o kredyt na mieszkanie. Cudem udało mi się wywalczyć firmę zamiast dwóch pokoi na Targówku. Musiałem nieźle poszperać w papierach i udowadniać, że firma jest warta mniej więcej tyle co rzeczona nieruchomość. A Marta była gotowa zrezygnować z mieszkania, żeby tylko przejąć interes (na którym nota bene wcale się nie znała).

Kiedy już się odezwała (z odpowiedzią na NIE), całość rozmowy przytoczyłem Gosi, która do tematu podeszła sceptycznie. Mówiąc krótko - nie uwierzyła mi.

I tu Marta strzeliła sobie w stopę, bo sama zrobiła coś, co odpowiednio nakierowało Gosię i zasiało w głowie wątpliwość co do prawdziwości jej słów.

Otóż zapukała do mnie kontrola z US, z donosu. Siedzieli mi na karku prawie półtora miesiąca, sprawdzając wszystko, chyba z rozmiarem fiutów pracowników włącznie. Dzięki Bogu, to właśnie przekonało Gosię, że ktoś mi specjalnie kłody pod nogi rzuca. A kontrola nie znalazła nic (i tu dziękuję Pani Wioli, co to jako jedyna się zna na naszych papierkach :)).

Było długo, może chaotycznie. Na usprawiedliwienie powiem tylko, że mam całkiem solidne rozchwianie emocjonalne. Otóż dowiedziałem się przy życzeniach, że z Nowym Rokiem, już w tym tygodniu, wprowadzi się do mnie Gosia. Na razie na próbę, z dużym wyjściem ewakuacyjnym. Ale kto wie...

Skomentuj (63) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 623 (663)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…