Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#70478

przez ~Kulawa ·
| Do ulubionych
W listopadzie 2014 roku, dostałam się na staż z Urzędu Pracy. Można przy tym wybrać sobie szkolenie np. z grafiki, fryzjerstwa, obsługi wózków widłowych :) a potem znaleźć firmę w jakiej chciałoby się ten staż odbyć - jeśli się nie znajdzie, Urząd nam w tym pomaga.

Studiuję zaocznie fotografię, postanowiłam więc, że najbliższa temu kierunkowi będzie mi grafika. Zrobiłam wszystkie kursy, poszłam na rozmowę do interesującej mnie firmy i dostałam się.

Atmosfera cudowna, wszyscy dla siebie przemili, od zespołu duże wsparcie. Oczywiście do tego dowiedziałam się, że często zatrudniali ludzi po odbytym stażu, więc bardzo chciałam się sprawdzić i zostać w tym miejscu na dłużej.

Szefostwo sprawiało, że czułam się ważna, dawali mi coraz to ważniejsze projekty, czułam satysfakcję z wykonywanej pracy, a z niektórymi osobami się zaprzyjaźniłam.

Przez pierwsze pół roku, kiedy płacił mi UP, spotkałam się tylko z kilkoma sytuacjami, które mogły mnie zaniepokoić, ale nie było to nic na tyle groźnego, żeby się od razu zwalniać. Poza tym przywiązałam się do tych ludzi. Każdy popełnia jakieś gafy. Poza tym wspólne spotkania świąteczne, wino przy pracy po godzinach. No mówię Wam! Nie chciało się wracać do domu. A że miałam bardzo daleko, bo 2 godziny w jedną stronę, to nie miałam innego życia, tylko pracę.

Kiedy zaczął się zbliżać koniec stażu, dostałam informację, że tak, chcą mnie zatrudnić i na stałe i na umowę o pracę! Och jaka radość! W końcu przyszedł dzień rozmowy o warunkach. Do tej pory wszystko ustalane z szefową. Jakie było moje zaskoczenie, że dostałam propozycję pracy, ale za te same pieniądze co do tej pory. Ale jak to? O nie. Powiedziałam, że nie mogę się na to zgodzić, bo jeśli mam dalej pracować dla nich, to nie będę marnować 4 godzin dziennie na dojazdy. Jakie okrzyki zdziwienia! Ale jak to! Przecież to tyle dnia! Tak nie może być, lepiej żebym spędziła te dni w pracy, a oni mi pomogą nie ma problemu! Na początek 500 zł więcej plus dodatki (że niby miesięcznie nawet 3 tysiące - ta jasne...) i pożyczą mi na kaucję jak będę potrzebować, i pomogą znaleźć mieszkanie, i wszystko!
No pomyślałam, że lepiej nie mogłam trafić. Znalazłam mieszkanie, przeprowadziłam się i pracowałam dalej.

I wtedy się zaczęło - podpisywanie umowy trwało miesiąc - co się okazało na zlecenie. Trzy miesiące. Potem znowu dwa miesiące przerwy konstruowanie umowy przez księgową, brak czasu i znowu podpisanie na krótki okres.

Ale to jest nic. Nie dość, że byłam grafikiem, prowadziłam skład dwóch magazynów internetowych (jeden dziennik, drugi tygodnik), fotograf i filmowiec w jednym, byłam dostępna 24h, 7/7. Z czasem kiedy brałam wolne, informując o tym odpowiednich ludzi, zaczynały się telefony od szefowej, że "jak to mnie nie ma!?" Że ona nic nie wie itd., itp. I ktoś tu jest wyżej w hierarchii.

Jakby tego było mało, to zaczęły się kłamstwa i szachrajstwa. Np:
Bo wiesz, Ci z dołu, sąsiedzi, to my sobie po znajomości za darmo różne rzeczy robimy. Wiesz jak jest... I tutaj długi wykład jak to trzeba sobie pomagać i że dobro wraca, bla bla bla.
Celem tego było moje wykonanie sesji dla 6 osób. Może by nie wyszedł przekręt, gdyby osoba nadzorująca te 6 osób po zakończonej sesji nie powiedziała mi, że wpadnie później rozliczyć się z fakturą.
Zatkało mnie. Żałuję, że nie przekazałam, że szefowa powiedziała, że to w prezencie :P

W pewnym momencie, zaczęli mi płacić coraz mniej, nie wypłacać dodatków. Bo tak. Poszłam się zapytać o co chodzi? A bo pewnie się pomylił szef jak wypłacał, za miesiąc będzie wyrównanie. Myślę... no ok, zdarza się. Mija miesiąc. Ta sama akcja. Wkurzona idę i pytam o co do cholery chodzi? (bez cholery) Odpowiedź: No jak to, przecież tak mało robisz, że liczymy od wykonanej pracy. Żeby było sprawiedliwie.

No to we mnie już zawrzało. Wypisałam wszystko za jeden miesiąc plus zaległe rzeczy. Zakończyło się przepraszaniem, zapewnianiem, że szefostwo nie wiedziało, że ja tyle pracuje i raptem dostałam kasę i to za takie rzeczy, za które się nie spodziewałam. A i jeszcze w prezencie dostałam koleżankę, która będzie nadzorować moją pracę, żeby oni wiedzieli co ja robię... Nosz kuffa...

Takich sytuacji zaczęło się zdarzać więcej, do tego okazało się, że jedna z osób na pokładzie jest wstrętnym pupilkiem szefostwa i na wszystkich donosi. Za plecami nazywaliśmy ją... Piękną nazwą leku umieszczanego w miejscu, gdzie kończy się szlachetna nazwa pleców :) Zgadnijcie która to? Haha... Tak, koleżanka od nadzoru. Całe szczęście wcześnie się dowiedziałam od kogoś, żeby uważać na tę osobę. I w sumie przez tę pannicę odeszłam, bo przelała się czara goryczy. Nie wytrzymałam. Tak jak i 7 innych osób. Odeszliśmy w przeciągu 2 miesięcy.

Już tam nie pracuję. Dużo się nauczyłam, a najlepiej tego jak nie dać się robić w bambuko. Mieszkanie jest, płacić trzeba, a na razie zacisnąć pasa. Lepsze to niż ta psia firma.

Warszawa

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 262 (274)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…