Ponowna historia z sąsiadami w roli głównej, tylko tym razem sytuacja wygląda poważniej i nie wiem, kto jest bardziej piekielny - sami sąsiedzi, czy policja.
Okazało się, że trwające nad nami awantury domowe z przemocą wobec dzieci trwają od kilku lat. Dzieci są bite, szarpane, raz nawet jedno zostało na cały dzień zamknięte w domu. Co zrobiła wzywana wielokrotnie policja?
Nic.
Jak policja w ogóle może nie reagować na zgłaszaną wielokrotnie przemoc domową i tak to bagatelizować?
Rozmawialiśmy z sąsiadami lokalu, gdzie dzieje się owa patologia dowiedzieliśmy się paru perełek odnośnie przeprowadzanych tam "interwencji":
1. Raz byli i "pocałowali klamkę". Dziwne, zwłaszcza, że była przecież 13:00, kiedy wszyscy są w pracy i szkole. Ponoć wielokrotnie byli proszeni o późniejszy przyjazd, żeby zastać kogoś w lokalu. Ale po co? Lepiej powiedzieć, że nikogo nie było.
2. Innego razu przeprowadzali wywiad środowiskowy z sąsiadami będącymi świadkami, jak 'matka' roku wlecze za włosy dziecko do domu. Nadal żadnej reakcji.
3. Kolejnym razem CELOWO poszli...na inne piętro i wrócili do nas mówiąc, że nic się tam nie dzieje. A skąd to wiemy? Ano stąd, że sami lokatorzy, do których zawitała policja nam o tym opowiedzieli.
3. Chyba najlepsze - raz mamusia roku 'przekrzyczała' pana policjanta. Jakim cudem w ogóle taki facet się dostał do policji, skoro daje się zakrzyczeć...
Z racji tego, że naprawdę szkoda dzieci, wraz z sąsiadami postanowiliśmy coś z tym zrobić. Szkoda tylko, że my, a nie policja, której jest to zakichanym obowiązkiem.
Ale dla szanownych policjantów to jeszcze nie koniec, niedługo idziemy do komendanta zapytać, jakim cudem to wszystko w ogóle ma miejsce, bo sama nie dowierzam.
Okazało się, że trwające nad nami awantury domowe z przemocą wobec dzieci trwają od kilku lat. Dzieci są bite, szarpane, raz nawet jedno zostało na cały dzień zamknięte w domu. Co zrobiła wzywana wielokrotnie policja?
Nic.
Jak policja w ogóle może nie reagować na zgłaszaną wielokrotnie przemoc domową i tak to bagatelizować?
Rozmawialiśmy z sąsiadami lokalu, gdzie dzieje się owa patologia dowiedzieliśmy się paru perełek odnośnie przeprowadzanych tam "interwencji":
1. Raz byli i "pocałowali klamkę". Dziwne, zwłaszcza, że była przecież 13:00, kiedy wszyscy są w pracy i szkole. Ponoć wielokrotnie byli proszeni o późniejszy przyjazd, żeby zastać kogoś w lokalu. Ale po co? Lepiej powiedzieć, że nikogo nie było.
2. Innego razu przeprowadzali wywiad środowiskowy z sąsiadami będącymi świadkami, jak 'matka' roku wlecze za włosy dziecko do domu. Nadal żadnej reakcji.
3. Kolejnym razem CELOWO poszli...na inne piętro i wrócili do nas mówiąc, że nic się tam nie dzieje. A skąd to wiemy? Ano stąd, że sami lokatorzy, do których zawitała policja nam o tym opowiedzieli.
3. Chyba najlepsze - raz mamusia roku 'przekrzyczała' pana policjanta. Jakim cudem w ogóle taki facet się dostał do policji, skoro daje się zakrzyczeć...
Z racji tego, że naprawdę szkoda dzieci, wraz z sąsiadami postanowiliśmy coś z tym zrobić. Szkoda tylko, że my, a nie policja, której jest to zakichanym obowiązkiem.
Ale dla szanownych policjantów to jeszcze nie koniec, niedługo idziemy do komendanta zapytać, jakim cudem to wszystko w ogóle ma miejsce, bo sama nie dowierzam.
sąsiedzi z bloku
Ocena:
278
(316)
Komentarze