Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#70919

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przypomnieli mi się niektórzy znajomi sprzed lat. Z większością nie utrzymuję już kontaktów.

A było to tak. Ze względów różnych finansowe wsparcie od rodziny skończyło się dla mnie bardzo szybko. Tak więc bardzo wcześnie zaczęłam rozglądać się za źródłem dodatkowej gotówki. Będąc niepełnoletnią, niestety na czarno, udzielałam korepetycji. Później pracowałam także sprzedając weekendowo w sklepie, wieczorami robiąc najróżniejsze zlecenia, na wspomnianym już w poprzednich historiach Jarmarku Dominikańskim i w wielu innych miejscach, żebym w ogóle mogła studiować. A że wpadłam na pomysł kształcenia się dziennie (co dzisiaj uważam za skrajną głupotę, ale wtedy wydawało mi się, że pogodzenie pracy z nauką jest banalne), na pracę poświęcałam praktycznie cały wolny czas, do egzaminów ucząc się głównie w autobusach. Udało mi się nawet po opłaceniu wszystkich zobowiązań uskładać na telefon komórkowy i laptop, mimo że w większości wykonywałam prace nie wymagające wyższego wykształcenia i specjalistycznego doświadczenia.

Wreszcie znalazłam rarytas - 3 dni w tygodniu, na zlecenie, ale w zawodzie, w którym się kształciłam. Niestety długo nie pociągnęłam i po jakimś czasie przeniosłam się na studia zaoczne. Finalnie wyemigrowałam za pracą do stolicy i można powiedzieć, że mimo bardzo słabych perspektyw powiodło mi się w życiu.

Pewna, na szczęście niewielka część znajomych, przed moją przeprowadzką, będąc całkowicie na utrzymaniu rodziców, starała się mnie zniechęcać i wyciągać na imprezy, spotkania i posiadówki. Ze dwie osoby nawet wyraziły opinię, że jestem głupia i lepiej postarać się o stypendium, zamiast wypruwać żyły w jakiejś robocie. Kilkoro otwarcie się śmiało, że oni przez cały okres trwania nauki zamierzają odbębnić tylko staż, bo studia to czas zabawy, a napracować się jeszcze zdążą. A to, że mają w ostatnich latach zajęcia tylko przez dwa dni w tygodniu zdecydowanie nie zmieniło ich przekonania.

Ale to nie jest piekielne. Jeśli ich rodziny stać i chcą w tym uczestniczyć - mają do tego prawo. Piekielna sytuacja zaczęła się po studiach. Ci sami ludzie, nieskalani jakąkolwiek pracą, mieli jednocześnie kosmiczne wymagania. Poszukiwanie pracy po studiach - nie schodzimy poniżej piątaka na rękę, dojazd powyżej 15 minut jest niedopuszczalny, o przeprowadzce nie ma mowy, a w ogóle to wszyscy powinni im dziękować za zainteresowanie, a nie zadawać głupie pytania na rozmowie.

Niestety zbiegło się to z kryzysem. Chociaż w Polsce przebiegł on bardzo spokojnie, to spowolnienie było widać. A firmy w takim przypadku pewnie wyszły z założenia, że lepiej zatrudnić studenta niż absolwenta, bo za tego pierwszego nie trzeba odprowadzać składek ZUS-owskich, a praktykę przecież mają taką samą. I się zaczęło.

Odebrałam kilka maili i kilka telefonów, w których moi znajomi, tak chętnie wypowiadający się o bezcelowości mojej pracy podczas studiów, prosili mnie o pomoc w załatwieniu im roboty zgodnej z ich wykształceniem. Część wyraziła zdziwienie, że teraz mieszkam 300 kilometrów dalej i sama się wycofała (tak, to były czasy, kiedy Facebook w Polsce dopiero raczkował, więc nie mogli łatwo sami sprawdzić). Większość z nich kontaktowała się ze mną, jakby się umówili co do treści. W niemalże każdej rozmowie i każdym mailu przynajmniej raz pojawiało się "bo Ty miałaś szczęście". Niestety w moim przekonaniu szczęście mieli oni - im ktoś zasponsorował naukę, utrzymanie, wypady do kina i imprezy. Dzisiaj również czasem słyszę to samo, że w życiu miałam szczęście. Najczęściej mówią to ludzie, którzy nie zdają sobie sprawy, z czym takie "szczęście" jest związane, bo zwyczajnie go nie spróbowali. Zamiast coś zmienić sami, wolą czekać aż im dobra zmiana z nieba spłynie (i serio nie chodzi mi tutaj o żadne odniesienia do partii rządzącej). Pozostali wiedzą, że dojście do tego punktu wymagało ciężkiej pracy, a i teraz nikt mi pensji nie wypłaci za dłubanie w nosie.

Mimo wszystko ja miałam dość łatwo - niewiele zobowiązań, młody wiek na karku, duża determinacja, żeby coś w życiu zmienić. Wiem, że są przypadki, w których jest to bardziej skomplikowane. Ale nie u ludzi z mojej historii, którzy mieli problemy tylko i wyłącznie na własne życzenie. Piekielne było ich podejście do siebie, do mnie i do całego świata. Równie piekielne jak wyciąganie ręki do rodziców, a później na odległość do mnie, z sugestią "daj".

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 265 (301)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…