zarchiwizowany
Skomentuj
(1)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Lato 2015, końcówka czerwca (uprzedzam, że będzie trochę długo).
Mieszkam w Warszawie w dzielnicy X, a w tej samej dzielnicy mieszka moja rodzina - wujek i ciotka, oboje po ok. osiemdziesięciu lat na karku. Nadmienić trzeba, że w mojej dzielnicy mieszkają od niedawna - przez całe życie mieli mieszkanie w dzielnicy Y. Po przeprowadzce wujek i ciotka mają problem, z którym każdy, kto się przeprowadzał musi się zmagać - mianowicie, listy, awiza itp. przychodzą pod stary adres - tak więc raz w miesiącu wujek jeździł do starego mieszkania w dzielnicy Y, żeby opróżnić skrzynkę. Niestety, w czerwcu wujek miał wypadek, który poskutkował złamanym obojczykiem, więc jego zdolność poruszania się została ograniczona.
Z uwagi na powyższe okoliczności trzeba było pomóc rodzinie, więc pewnego czerwcowego dnia udałem się do mieszkania ciotki i wujka. Na miejscu okazało się, że poza odebraniem listów proszą mnie również o zapłacenie rachunków na poczcie, która leży obok ich starego mieszkania - bez problemu. Pęk kluczy (wraz z tymi od skrzynki), pieniądze i wszystkie dane do przelewów odebrane, więc można ruszać.
I właśnie od tego momentu zaczyna się piekielność całej sprawy.
Po 10 minutach spóźnienia, nadjechał autobus ZTM'u. Tak, nieklimatyzowany (na zewnątrz 30 stopni, w autobusie jeszcze więcej + tłok). Do miejsca docelowego, zamiast 15 minut jechałem prawie 40, ze względu na remont znanego skrzyżowania i korki.
Dojście do mieszkania, opróżnienie skrzynki i trafienie na pocztę przebiegło bez problemów, jednak na samej poczcie (po odczekaniu kolejnych 30 minut w kolejce) pojawił się pewien problem - pieniędzy dostałem za mało i (jak na złość) nie starczyło na ostatni rachunek. No nic, wracamy. Kolejne 40 minut powrotu (w tych samych warunkach jak w pierwszą stronę).
W domu cioci i wujka ciocia mówi, że "faktycznie, coś jej się pomyliło" i czy nie mógłbym jednak pojechać z powrotem i zapłacić ten ostatni rachunek. Dla mnie bez problemu, zapłacić mogę ale kolejnej godziny z hakiem w korku spędzać nie zamierzam, więc pójdę na pocztę na tym osiedlu. Okej.
Poszedłem i po spędzonej tam kolejnej godzinie zapłaciłem rachunek. Odniosłem potwierdzenie i w końcu udałem się do swojego mieszkania. Myślicie, że to koniec?
Byłem właśnie w trakcie brania pierwszego kęsa spóźnionego obiadu do ust, kiedy błogą ciszę w moim domu brutalnie przerwał odgłos telefonu. Odebrałem, a po drugiej stronie słyszę... rozgorączkowanego wujka, mówiącego że mam natychmiast odnieść klucze (tak, te do starego mieszkania) do nich do domu, gdyż są im potrzebne w tej sekundzie (kompletnie o nich zapomniałem). Nierad z takiego obrotu sprawy, zwlokłem cztery litery z krzesła i w drogę. Dochodzę na ich osiedle, dzwonię domofonem, drzwi otwiera ciotka z uśmiechem na ustach i wypowiada kwestię:
- "No Kot, widzisz. Jak to mówią: kto nie ma w głowie, ten ma w nogach".
Myślę, że skwitowanie tego wszystkiego znanym ze sztuk walk skrótem K.O. będzie odpowiednie.
Mieszkam w Warszawie w dzielnicy X, a w tej samej dzielnicy mieszka moja rodzina - wujek i ciotka, oboje po ok. osiemdziesięciu lat na karku. Nadmienić trzeba, że w mojej dzielnicy mieszkają od niedawna - przez całe życie mieli mieszkanie w dzielnicy Y. Po przeprowadzce wujek i ciotka mają problem, z którym każdy, kto się przeprowadzał musi się zmagać - mianowicie, listy, awiza itp. przychodzą pod stary adres - tak więc raz w miesiącu wujek jeździł do starego mieszkania w dzielnicy Y, żeby opróżnić skrzynkę. Niestety, w czerwcu wujek miał wypadek, który poskutkował złamanym obojczykiem, więc jego zdolność poruszania się została ograniczona.
Z uwagi na powyższe okoliczności trzeba było pomóc rodzinie, więc pewnego czerwcowego dnia udałem się do mieszkania ciotki i wujka. Na miejscu okazało się, że poza odebraniem listów proszą mnie również o zapłacenie rachunków na poczcie, która leży obok ich starego mieszkania - bez problemu. Pęk kluczy (wraz z tymi od skrzynki), pieniądze i wszystkie dane do przelewów odebrane, więc można ruszać.
I właśnie od tego momentu zaczyna się piekielność całej sprawy.
Po 10 minutach spóźnienia, nadjechał autobus ZTM'u. Tak, nieklimatyzowany (na zewnątrz 30 stopni, w autobusie jeszcze więcej + tłok). Do miejsca docelowego, zamiast 15 minut jechałem prawie 40, ze względu na remont znanego skrzyżowania i korki.
Dojście do mieszkania, opróżnienie skrzynki i trafienie na pocztę przebiegło bez problemów, jednak na samej poczcie (po odczekaniu kolejnych 30 minut w kolejce) pojawił się pewien problem - pieniędzy dostałem za mało i (jak na złość) nie starczyło na ostatni rachunek. No nic, wracamy. Kolejne 40 minut powrotu (w tych samych warunkach jak w pierwszą stronę).
W domu cioci i wujka ciocia mówi, że "faktycznie, coś jej się pomyliło" i czy nie mógłbym jednak pojechać z powrotem i zapłacić ten ostatni rachunek. Dla mnie bez problemu, zapłacić mogę ale kolejnej godziny z hakiem w korku spędzać nie zamierzam, więc pójdę na pocztę na tym osiedlu. Okej.
Poszedłem i po spędzonej tam kolejnej godzinie zapłaciłem rachunek. Odniosłem potwierdzenie i w końcu udałem się do swojego mieszkania. Myślicie, że to koniec?
Byłem właśnie w trakcie brania pierwszego kęsa spóźnionego obiadu do ust, kiedy błogą ciszę w moim domu brutalnie przerwał odgłos telefonu. Odebrałem, a po drugiej stronie słyszę... rozgorączkowanego wujka, mówiącego że mam natychmiast odnieść klucze (tak, te do starego mieszkania) do nich do domu, gdyż są im potrzebne w tej sekundzie (kompletnie o nich zapomniałem). Nierad z takiego obrotu sprawy, zwlokłem cztery litery z krzesła i w drogę. Dochodzę na ich osiedle, dzwonię domofonem, drzwi otwiera ciotka z uśmiechem na ustach i wypowiada kwestię:
- "No Kot, widzisz. Jak to mówią: kto nie ma w głowie, ten ma w nogach".
Myślę, że skwitowanie tego wszystkiego znanym ze sztuk walk skrótem K.O. będzie odpowiednie.
rodzina
Ocena:
-4
(24)
Komentarze