Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#71215

przez ~littlemisssunshine ·
| Do ulubionych
Historia wciąż aktualna, sprawa w toku, prosto z uczelni, na której studiuję.

Jak wiadomo, na każdym kierunku studiów, zwłaszcza na roku pierwszym i żmudnym, pojawiają się wykłady z serii zapchajdziura, za mało punktów ECTS z samych przedmiotów ważnych, trzeba im coś dodać. O taki właśnie przedmiot rozchodzi się na moim roku batalia doprowadzająca nas, studentów, do istnej białej gorączki, marazmów i sprawiająca, że powątpiewamy w celowość naszej edukacji.

PANI DOKTOR (i żeby ci do głowy nie przyszło tego nie zaznaczyć!) prowadziła nam zapchajdziurowe wykłady o średnim stopniu ciekawości, słuchałam w życiu ciekawszych wywodów, ale co kto lubi. Przez cały semestr wesoło nie sprawdzała obecności, bo te kartki się gubią, po co i na co, kto to robi na wykładach tak właściwie.

Niestety ku naszej uciesze (choć tylko w pierwszej chwili) na przed lub "przed przed" ostatnim wykładzie została uświadomiona przez kogoś wyżej, iż podstawa do zaliczenia tegoż przedmiotu to frekwencja na wykładach, do czego sama po cichu się przyznała ("okazuje się, że ten wykład był obowiązkowy, myślałam, że nie.." cytat autentyczny).

Zgubna była nasza radość, gdy rozmarzeni wyobrażaliśmy sobie, jak to pani doktor zalicza nas wszystkich ze względu na własny, spory jak by nie patrzeć, błąd. Okazało się, że zabawa dopiero się zacznie.

Na ostatni wykład zaprosiła nas mailowo, po wpisy, bez obaw, wszystko będzie dobrze. Nie było. Na wykład uczęszczały dwa kierunki, mój bardzo liczny, i drugi o wiele mniej.
Pani doktor postanowiła, że każdy z drugiego kierunku, tego mniej licznego, z tak zwanego automatu dostanie jej zaliczenie. Ponieważ ona tych ludzi widziała, pamięta, zna wszystkich jak własną kieszeń. Z mojego kierunku nie zaliczy nikogo, nas nie zna, jesteśmy be i ogólnie to idźcie już sobie, bo nie mam ochoty na was patrzeć.

Wpisy wyglądały standardowo, kolejka do biurka, przy nim magiczne pytanie "Jest pani z kierunku A czy B?" A=żegnam, nie znam pani. B=ależ proszę, oto wspaniały wpisik, wpisuniunio, prosto do indeksiku. Jednak nie znała ich tak wspaniale, każdego musiała zapytać z jakiego jest kierunku.

Nas zaprosiła na zaliczenie w późniejszym terminie, podała zagadnienia i kazała się uczyć. Nie wspomnę o biednych osobach, które naprawdę chodziły na wykłady cały semestr, a nie dostały zaliczenia przez to, z jakiego są kierunku.

Zaliczenie, czekamy na panią doktor już od godziny pod wskazaną przez nią dzień wcześniej salą. Gdy zaczynamy się już zbierać do domu, ktoś przypadkiem dowiaduje się, że wspomniana wyżej czeka w innej sali. Oczywiście zero wyjaśnienia, zero czegokolwiek, o przepraszam już nie wspomnę.

Szybki test, wyniki za kilka dni. Z ok. 40 osób zdało 8, mimo współpracy, ściągania, przepisywania przez ramię, wszystko z jednych i tych samych notatek tej samej osoby. Czy możemy przedyskutować dlaczego nie zaliczono, co w danej odpowiedzi powinno się znaleźć? Ależ oczywiście, że nie. Zapraszam na sesji.

Termin sesyjny zbliża się, a ja dostaję gęsiej skórki. Jestem dobrą uczennicą, chyba śmiało mogę powiedzieć, że kujonem. Jeśli utrzymam średnią, będę kwalifikować się do stypendium naukowego, staram się o miejsce na Erasmusie, jestem osobą funkcyjną w samorządzie. Gdy pomyślę o tym, że przez taki przedmiot mogę to wszystko stracić, włoski jeżą mi się na plecach.

Niestety jeżeli odpowiedzi z notatek sporządzonych na wykładach pani dr nie są dla niej prawidłowe, to co jest? To pytanie pozostaje niestety bez odpowiedzi..

uczelnie wyższe

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 187 (265)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…