Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#71933

przez ~poprostu ·
| Do ulubionych
Kiedy miałam 17 lat, zmarła moja mama.
Mimo że chorowała od bardzo dawna, jej śmierć była dla nas szokiem, na który żadne z nas nie umiało i nie chciało się przygotować. Zostaliśmy sami - tata, troje małych dzieci i ja, najstarsza.

Ojciec załamał się kompletnie, w jednej chwili stał się cieniem samego siebie. Ja musiałam wziąć na swoje barki opiekę nad rodzeństwem, ogarnięcie całego bałaganu, jaki powstał w związku z tą tragedią. Tata zupełnie się na nas zamknął, nie jadł, nie spał, był wrakiem. W związku z tym na mnie spadła odpowiedzialność, aby to wszystko jakoś utrzymać. Siostra mamy organizowała pogrzeb, a ja miałam na głowie załamanego ojca i wystraszone dzieci, które nie rozumiały co się stało i gdzie jest mama.

Prawie nikt w tym czasie się nami nie interesował. Wszyscy tkwili w przekonaniu, że należy nas zostawić, abyśmy mogli przeżyć swoją żałobę. Poza siostrą mamy i rodzeństwem ojca nikt nie zadzwonił z kondolencjami, nie zapytał jak nam pomóc, czy coś załatwić. Siostra mamy obdzwoniła kuzynów, ciotki itp. i tylko informowała ich o śmierci mamy i dacie pogrzebu, najczęściej to kończyło się na "aha, to będziemy, dzięki za telefon", zupełnie jakby zapraszała ich na przyjęcie urodzinowe.

Pogrzeb był koszmarem, starałam się nie załamać i nie rozszlochać z całych sił, bo bałam się, że moje rodzeństwo wpadnie w histerię. Siedziałam z nimi z tyłu, ojciec mnie o to prosił, bo nie chciał, żeby dzieci widziały matkę w trumnie. Podczas pochówku ciotka zabrała je do siebie, a ja mogłam chociaż garstkę ziemi wrzucić do grobu i pozwolić sobie na parę łez. W duchu chciało mi się wyć, marzyłam, żeby to się jak najszybciej skończyło, chciałam się zakopać w swoim łóżku i płakać bezkarnie całą noc.

Na stypie siedzieliśmy wszyscy razem, rodzinnie, w naszym mieszkaniu. Była tam większość mojej rodziny, kuzynostwo, wujostwo niewidziane od dziesięciu lat, niektórych nawet nie znałam albo nie pamiętałam. Siedzimy przy obiedzie, nastroje są "takie sobie" (jeden z wujów próbował żartować, ale jakoś nikt nie miał śmiałości się roześmiać). W pewnym momencie przyszła moja przyjaciółka. Przepraszała, że nie mogła być na pogrzebie, obiecała, że zaniesie znicz później, złożyła kondolencje. Podczas rozmowy z nią starałam się trzymać, nawet uśmiechnęłam się lekko, co nie umknęło uwadze dwóch starszych ciotek i jakichś kuzynek. Kiedy wracałam do pokoju, usłyszałam jak szeptały między sobą, że "Paulina to się zachowuje, jakby się nic nie stało", "W ogóle po niej nie widać, że godzinę temu pochowała matkę", "głupie dziewuszysko nie ma za grosz szacunku do starszych" itp. Zrobiło mi się bardzo przykro, ale nic nie powiedziałam, choć spotęgowało to mój ponury nastrój. Do końca stypy się nie odezwałam słowem, a kiedy goście poszli, płakałam do końca dnia.

Piszę tę historię po to, aby wam uświadomić, że nie każdy, kto nie rozpacza ma serce z kamienia, tak samo jak nie każdy lamentujący żałobnik szczerze żałuje zmarłego. Trzeba spróbować się wczuć w sytuację rodziny zmarłego- to, że nie leją łez na każdym kroku nie znaczy, że nie cierpią.

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 374 (406)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…