Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#72074

przez ~Olas ·
| było | Do ulubionych
Historia o dokarmianiu osiedlowych zwierząt przypomniała mi czasy, gdy zamieszkałam na parterze w bloku na osiedlu, gdzie średnia wieku wynosi 60 lat (drastycznie zaniżają ją studenci, osiedle niedaleko uczelni). Posiadam kotkę, która pierwsze miesiące życia była bezdomna i pozostał jej po tym nieposkromiony apetyt, graniczący z żarłocznością.
Balkon mieszkania wychodził na trawnik, drzewa i krzaki - miejsce, gdzie moja kicia ganiała za motylkami, uciekała przed psami, łaziła po drzewach i ogólnie zażywała wczasu. Po pewnym czasie jednak okazało się, że coś jest z nią nie tak - nie miała apetytu, zdarzały się biegunki itp. Okazało się, że ten przyblokowy trawnik jest wysypiskiem resztek z sąsiedzkich stołów. Moja kotka potrafiła przywlec do domu:
- skórę, łeb i kręgosłup z makreli wędzonej
- żeberka wieprzowe gotowane
- różne kurczacze fragmenty (raz kawał korpusu)
- zielono-sine, bliżej niezidentyfikowane mięsne kawałki.
Wszystko popakowane w woreczki foliowe(!!!).
Najgorsze, że w swoim łakomstwie mój zwierz chyba zatracił instynkt samozachowawczy i nie potrafił ocenić, że większość tych rzeczy jest zepsuta.
Nie było sposobu, by temu zaradzić. Raz widziałam emerytkę, która przez okno pyrgnęła dorodnego pomidora. Krzyknęłam za nią, ale w odpowiedzi ujrzałam tylko zatrzaskujące się okno.
Jedynym plusem sytuacji było to, że kicia większość znalezionych frykasów przynosiła do domu, więc czasem udawało mi się jej to zabrać (nie bez walki).
A skończyło się dopiero, gdy się wyprowadziłam. Na osiedlowych dokarmiaczy nie ma mocnych.

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 74 (102)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…