Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#72106

przez ~V3g ·
| Do ulubionych
Zazwyczaj do lekarzy chodzę, mając abonament w jednej z popularnych sieci przychodni. Tym razem postanowiłam się zapisać na wizytę do pewnej pani ginekolog-endokrynolog, która pracuje w innej prywatnej przychodni (przychodnię generalnie już trochę znałam, bo kiedyś pracował tam mój krewy - kuzyn mojej mamy i zdarzało się, że przychodziłam do niego na wizytę) i która została mi gorąco polecona przez koleżankę mojej siostry.

Chodziło mi generalnie o przepisanie kolejnej porcji tabletek antykoncepcyjnych (był już na to najwyższy czas, jeśli chciałam zachować ciągłość działania antykoncepcji) oraz o przebadanie mnie pod kątem hormonów, gdyż trochę mnie ta kwestia martwiła. Zwłaszcza sprawa hormonów sprawiła, że zdecydowałam się pójść do tej akurat lekarki - koleżanka siostry zachwalała kobietę jako świetną specjalistkę.

Tyle słowem wstępu. Tak czy inaczej, zapisałam się na wizytę na godz. 19.00. Przyszłam przed czasem, a już na miejscu okazało się, że czeka mnie jeden wielki chaos organizacyjny i kuriozum. Kolejką sterowała siedząca za biurkiem, na korytarzu starsza pani - działała na zasadzie: "a pani to jest za tamtą panią w niebieskich spodniach". I nic nie pomogły tłumaczenia, że jest się zapisaną na konkretną godzinę. Wszystkie czekające w kolejce kobiety się pogubiły i koniec końców do gabinetu weszłam 2 godziny później, czyli o 21.00. Była to zresztą godzina zakończenia pracy pani ginekolog i weszłam jako jedna z ostatnich, mimo że za mną znajdowało się w kolejce jeszcze mnóstwo innych pacjentek.

Dodam, że w międzyczasie próbowałam wydrukować u starszej pani za biurkiem moje dotychczasowe wyniki badań. Wówczas nie miałam jeszcze drukarki w domu i założyłam, że spokojnie wezmę je na pendrive'a, a lekarka je po prostu zobaczy na komputerze. Gdy jednak oczekiwałam na swoją kolej, tknęło mnie nagle jednak, że chyba się powinnam upewnić, czy w gabinecie jednak jest komputer. Okazało się, że nie. No cóż, do tej pory dosyć oczywiste wydawało mi się, że w obecnych czasach, w nowoczesnej przychodni komputery są wstawione do każdego gabinetu. Tak czy inaczej, starsza pani za biurkiem z lekka się zestresowała moją prośbą i zaczęła się szamotać przy swoim komputerze (ona akurat go miała), aż w końcu to ja musiałam zanurkować pod jej biurko, żeby wcisnąć pendrive'a i wydrukować pliki z wynikami badań.

Gdy w końcu weszłam do gabinetu, przywitał mnie dosyć dziwny dla mnie widok. Pani ginekolog siedziała rozwalona za biurkiem, ubrana niechlujnie i w jakieś luzackie ciuchy, zamiast profesjonalnie w lekarski kitel. Na dodatek, zamiast w jakikolwiek sposób się ze mną przywitać, plotkowała i chichrała się razem z siedzącą obok, młodą asystentką. Zwróciła na mnie uwagę i odezwała się do mnie (zresztą dosyć obcesowo) dopiero minutę po tym, jak usiadłam dokładnie naprzeciwko niej.

Zaskoczona nieco tym stanem rzeczy i całkowicie zbita z tropu, zaczęłam wyjaśniać z czym przyszłam i gdy doszłam do kwestii tabletek antykoncepcyjnych, pani ginekolog brutalnie przerwała mi, stwierdziwszy, że "ona takimi rzeczami się nie zajmuje". Pomyślałam: no dobra, może przynajmniej przejdę do kwestii badań hormonów. Poruszyłam ten temat i nawet zaczęłam wyjmować wydruki badań, ale znowu zostałam nagle zaskoczona stwierdzeniem, że "ja pani nic nie mogę pomóc, tabletek antykoncepcyjnych nie łyka się jak cukierków".

No dobrze, oczywiście, że się nie łyka jak cukierków, ale w tym momencie chodzi już po prostu o przebadanie stanu moich hormonów i zlecenie mi jakichś badań. Generalnie pani "specjalistka" wykazała się postawą pełną niechęci względem mnie. Ani na trochę nie ruszyła się zza biurka, by mnie przebadać w jakikolwiek sposób, siedziała tylko i gapiła się na mnie, wygłaszając morały o tym, że tabletek nie łyka się jak cukierków. Na podsunięte jej pod nos wydruki badań też w ogóle nie spojrzała. Nie była skłonna zająć się problemami hormonalnymi i ginekologicznymi pacjentki.

Z gabinetu wyszłam wściekła jak diabli - zmarnowałam mnóstwo czasu na lekarza, u którego wizyta nie dała mi nic poza skokiem ciśnienia. I który potraktował mnie nieuprzejmie (mało powiedziane) tylko dlatego, że poprosiłam o antykoncepcję. Najwyraźniej pani "specjalistka" dobrze traktuje tylko te pacjentki, które przychodzą do niej w sprawie prowadzenia ciąży - koleżanka siostry bywała u tej kobiety właśnie w tym celu, ponadto gdy weszłam do gabinetu, ginekolożka z dumą chwaliła się swojej asystentce jak to świetnie poprowadziła ciążę jakiejś innej pacjentce.

Lekarkę sumienie ruszyło przynajmniej w jednym momencie - gdy nie kazała mi płacić za wizytę i zgłosiła to do starszej pani w "recepcji". Przynajmniej tyle. Niemniej jednak nie omieszkałam po powrocie do domu wyrazić swojego zdania na jednym z portali, na których ocenia się poszczególnych lekarzy. Z tego, co tam przeczytałam, nie ja jedna miałam podobne przejścia z tą panią doktor.

Dobrze by było, gdyby w przypadku ginekologów od razu była podana w przychodni informacja w rodzaju "ta/ten pani/pan nie przepisuje antykoncepcji ze względu na swoje przekonania". Zaoszczędziłoby to czasu i nerwów pacjentce. Oczywiście nie należy uprzedzać się od razu do wszystkich ginekologów - kiedyś byłam na wizycie u pewnego pana, który na szyi nosił wielki, żelazny krzyż (i to na pierwszy rzut oka deprymowało pacjentkę), ale mimo to bez słowa komentarza zajął się od razu moją prośbą o antykoncepcję. Chciałabym po prostu mieć pewność, że lekarz, do którego idę na wizytę, nie potraktuje mnie źle tylko dlatego, że moje potrzeby i przekonania stoją w sprzeczności z jego własnymi.

słuzba_zdrowia

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 143 (191)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…