Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#72168

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pachnący Panowie


Kilka lat temu kupiliśmy z mężem mieszkanie w małym miasteczku będącym "satelitą" większego wojewódzkiego miasta. Mieszkanko było usytuowane w jednym ze starszych, kiedyś pracowniczych bloków z lat 60.

Początkowo byliśmy zadowoleni z okolicy i sąsiedztwa. Na naszym piętrze znajdują się jeszcze dwa lokale: jeden nadal zajmuje sympatyczna, młoda kobieta z rodziną, w drugim mieszkało wówczas starsze małżeństwo. Z obiema rodzinami utrzymywaliśmy dosyć serdeczne, sąsiedzkie stosunki, nic nie zapowiadało piekielności, jakiej było nam dane doświadczyć. Historia, którą chcę opowiedzieć jest bardzo smutna i nawet teraz, kiedy to piszę - a minęło już sporo ładnych lat- czuję przygnębienie.

Pewnego dnia starsze małżeństwo wyprowadziło się, a w mieszkaniu po nim rozlokowali się dwaj panowie, prawdopodobnie ojciec z synem. Wynajmowali mieszkanie od starszych państwa, opłacał je dla nich ktoś z rodziny. Ojciec był dosyć wiekowym mężczyzną, fizycznie sprawnym i potrafiącym samodzielnie zatroszczyć się o swoje podstawowe potrzeby. Syn - człowiek nie pierwszej już młodości - miał, zdaje się, jakieś problemy psychiczne, niekoniecznie potrafiłby sam o siebie zadbać.

Obaj panowie nadużywali alkoholu, początkowo zapraszali różnego rodzaju gości, potrafili być głośni i dokuczliwi w późnych godzinach nocnych. Kilka interwencji z naszej strony skutecznie załatwiło ten problem.

Prawdziwe kłopoty z nowymi sąsiadami rozpoczęły się z trochę innej strony. Panowie co prawda wyciszyli się i nie trzeba było interweniować w sprawie nocnych imprez, jednak zaczęli doskwierać sąsiadom w bardziej dosadny sposób. Obaj byli poważnie na bakier z higieną osobistą. Po pewnym czasie, szczególnie latem, wyjście na klatkę schodową, gdy przemieszczał się w niej któryś z nich lub otworzyli drzwi do swojej "nory", zmuszało do brania udziału w swoistym maratonie, żeby jak najszybciej znaleźć się na świeżym powietrzu. Po niedługim czasie również otwieranie okna balkonowego, podczas gdy panowie wietrzyli swoje lokum, stawało się niemożliwe. Wszelki smród, który zalegał w ich pokoju przedostawał się do mieszkań sąsiadów. A był to naprawdę potworny fetor.

Młodszy z panów, jakkolwiek było to powodowane jego niedomaganiami intelektualnymi i alkoholizmem, często zalegał na klatce schodowej na półpiętrze naszego poziomu mieszkań i zostawiał obok siebie niezbyt przyjemnie pachnące fluidy, puszki po piwie, jakieś śmieci. Zdarzyło mu się nawet zniszczyć sanki syna sąsiadki, kiedy w niekontrolowany sposób się na nie przewrócił.

Panowie posiadali psa. Zwierzak prawdopodobnie nie otrzymał w życiu żadnych szczepień ani nawet nie miał przyzwoitej obroży. Starszy pan prowadzał go na zwykłym sznurku, a psiak sam wyglądał "jak żul". Dziadek, nurkując obiema rękami w kontenerze na śmieci, wygrzebywał kostki i resztki mięsa dla swojego pupila gołymi rękami. Wspomnę tylko, że kupy (!) przyzwoicie zbierał po zwierzaku również bez rękawiczek, pakując je potem do kieszeni. Wracając ze spaceru do mieszkania, dotykał TYMI rękami poręczy przez całą wysokość klatki schodowej. Pomyślcie tylko, że potem korzystały z tego nieświadome niczego inne osoby. Pan nigdy nie sprzątał po psiaku, chociaż u wejścia do mieszkania naszych bohaterów pełno było psich kłaków. Nie sprzątał też rozlanego na klatce piwa ani innych wydzielin, które zostawiał jego syn.

Sytuacja stawała się bardzo trudna. Sąsiadka, która miała małe dziecko, początkowo próbowała interweniować u właściciela mieszkania. W odpowiedzi usłyszała stek niewybrednych słów i komentarz, że ona również posiada psa.
Gdy koegzystencja okazała się nad wyraz uciążliwa, osobiście interweniowałam u byłego sąsiada. Z początku nawet okazywał zainteresowanie, tłumaczył, że porozmawia ze swoimi lokatorami. Nie było jednak żadnego pozytywnego skutku tej rozmowy. Było prawdę mówiąc jeszcze gorzej, bo na klatkę schodową naprawdę nie dało się wyjść bez odruchów wymiotnych i uszczerbku dla powonienia. Zaczęliśmy obawiać się o to, że niebawem z niesprzątanego mieszkania panów początek weźmie coś bardziej przykrego niż tylko smród.

Właściciel mieszkania niewiele sobie robił z naszych narzekań i próśb o usunięcie patologicznych lokatorów. Zaczął nas oskarżać, że nie mamy krzty współczucia dla starych i schorowanych ludzi. Straszenie policją i administracją budynku niewiele pomagało.

Gdy zaczęły napływać do nas skargi od innych mieszkańców bloku, zgłosiliśmy sprawę do administracji osiedla. Łącznie cała historia ciągnęła się około 2 lata.
Niewiele wskóraliśmy, kilkakrotnie ponawiając prośby u właściciela feralnego mieszkania, jak również u administracji budynku. Sprawa szybko przerodziła się w wojnę z właścicielem lokalu, który skwitował krótko, że jesteśmy podli, bo mścimy się na starych ludziach. W rzeczywistości chodziło tylko o kasę, którą miał z wynajmu. Nie wnikaliśmy, czy legalną. Stwierdzenia pana landlorda, że mieszkamy tu za krótko, żeby mieć jakiekolwiek zdanie w kwestii higieny nowych sąsiadów nawet nie będę komentować.

Miarka przebrała się, gdy na klatce schodowej, jak również w mieszkaniach, trudno było wytrzymać z powodu fetoru i śmierdzących substancji, które co chwila były rozlewane/rozsmarowywane po klatce schodowej. Wraz z sąsiadem urządziliśmy dziki najazd na administratorów osiedla, żądając natychmiastowej interwencji. Gdy zagroziłam, że zgłoszę sprawę do lokalnej gazety, bo nasza wytrzymałość jest już u kresu, do zainfekowanego mieszkania pokwapił się sam prezes spółdzielni ze świtą oraz dzielnicowym. Wszyscy oburzeni stwierdzili, że to co dzieje się w tym lokalu i na klatce schodowej jest niedopuszczalne i przechodzi wszelkie pojęcie. Panowie wyprowadzili się niebawem, ponieważ właściciel mieszkania dostał poważne ostrzeżenie od spółdzielni.

Przez ponad rok był spokój. Po tym czasie mieszkanie kupiła (tak twierdzi) niepracująca pani z dorosłym synem i dwoma psami, która powtórzyła schemat panujący w tym lokalu wcześniej. Na klatce schodowej powrócił znany zapach w różnych wariantach. Pojawiły się też niedopałki i śmieci pozostawiane przez odwiedzających panią gości. Pani co i rusz pukała we wczesnych godzinach rannych, żeby coś pożyczyć, głównie pieniądze. A my nadal wytrwale ćwiczyliśmy sprint na czas po schodach. Pani podobno mieszka w tym domu do dziś.

Co jest bardziej piekielne w tej historii? Czy to, że po wyprowadzce Pachnących Panów żona właściciela mieszkania z płaczem sama musiała posprzątać cały skrupulatnie zasyfiony przez nich lokal, złorzecząc na męża i przepraszając sąsiadów?
A może to, że chciwość i ignorancja nie mają granic, a niektórzy ludzie upatrując własnych korzyści mają bliźnich (w tym własną rodzinę) w czterech literach – udają, że nie ma problemu, bo jeśli go „zauważą”, trzeba będzie pozbyć się źródła mamony? W akcie bezmyślności i mamwdupizmu odsprzedają/wynajmują lokal szumowinom, byle tylko mieć szybką gotówkę, nie posiadając żadnej przyzwoitości ani współczucia dla sąsiadów?
Może także to, że nie do końca sprawne intelektualnie, nieporadne społecznie, problematyczne dla społeczeństwa osoby zostały pozostawione same sobie? Po interwencji u administracji nie tylko początkowo zbagatelizowano problem, później również nie zainteresowała się sprawą żadna „opieka społeczna” ani inna instytucja.

Po zakończeniu przykrego epizodu często widywałam panów na jednym z sąsiadujących z naszym osiedlem przystanków. Jeździli też z nami tym samym mpk-iem, nierzadko wypraszani przez kanarów z pojazdu z powodu doznań zapachowych pasażerów.

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 187 (209)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…