Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#72180

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Mieszkam z mężem na wsi. Prowadzimy przeciętne gospodarstwo rolne - kilka świnek, trochę kur, gęsi, kaczek, indyków, jedna krowa i duża hodowla owiec (na owcach głównie się opieramy, reszta to "rekreacyjnie" i żeby swoje mięso, mleko i jaja mieć).

Warto zaznaczyć, że wegetarianką nie jestem, ale np. wołowiny i baraniny nie jem, z prostego powodu. Na słowo "baranina" mam przed oczami nasze stadko, które mi wyjada marchewki z ręki, jak słyszę "jagnięcina" to z kolei mam przed oczami te maluszki, które niejednokrotnie trzeba było dokarmiać butelką ze smoczkiem - dla wrażliwców to bardzo rozczulający widok ;)

Ale! To, że sama mam takie a nie inne skojarzenia i przez gardło mi baranina nie przejdzie, to nie znaczy, że idąc ze znajomymi na kebaba (sama zawsze jem coś z kurczakiem, bo z drobiem więzi emocjonalnej nigdy nie nawiązałam), to nie zaczynam nagle opowiadać "Ej, nie jedz tego! Wiesz, jakie owieczki są przyjacielskie? Jak jedzą człowiekowi z ręki i jak się cieszą na widok człowieka?". Nie, nie mówię tak, bo każdy ma wybór. Zresztą byłabym hipokrytką, bo większość naszych zwierzaków idzie właśnie na mięso. Gdyby ludzie nie jedli baraniny, to my byśmy nie prowadzili tej hodowli.

Ale do rzeczy.
Jakieś 3 lata temu odwiedziła nas rodzina męża. Mąż słabo ich kojarzył, latami nie dawali znaku życia, aż sobie przypomnieli, że tacy kuzyni istnieją i pora ich odwiedzić.

Trzypokoleniowa rodzina - seniorka rodu (94 lata), jej wnuczka (obie wegetarianki) i nastoletnia prawnuczka - weganka. Na pierwszy rzut oka można było śmiało stwierdzić, że śpią na kasie. Szczególnie patrząc na seniorkę, która wyglądała na 40-latkę (botoksy itp.). Panie przyjechały na dwa tygodnie.

Atrakcje zaczęły się po kilku minutach. Ugościliśmy ich jak na polską wieś przystało - schabowy, młode ziemniaki i surówka z kapusty. Ale schabowego przecież panie nie tkną. Najstarsza więc zażyczyła sobie zawiezienia jej do sklepu. Nie obyło się bez narzekania, że wiejskie sklepy są tak beznadziejnie zaopatrzone. To skandal, żeby nie było nawet owoców morza. Ale coś tam nakupiła (kupiła nawet mleko i jaja, bo nasze są przecież niebadane). Ugotowała jakiejś wegańskiej zupy, którą jadły przez tydzień. Ale póki ja nie musiałam stawać na głowie i przyrządzać wegetariańskich i wegańskich dań, to nie narzekałam, ich wybór.

Pierwszego dnia panie chciały, aby je oprowadzić po gospodarstwie. Mąż się wykręcił, mówiąc, że ma mnóstwo pracy w owczarni, więc musiałam iść sama, no trudno, przecież mnie nie zagryzą, bo nie jedzą mięsa.

- O Boże! A czemu ta krówka biedna tak tu stoi?
- Yyy... To jest łąka... Krowy pasą się na łące, jedzą trawę...
- Ale przecież jest upał!! Jej jest gorąco!!! Nie możecie jej zabrać gdzieś do yyyy...
- Zapewniam, że w żadnej oborze krowa nie będzie szczęśliwsza niż na zielonej łączce.
- No, ale w oborze miałaby chłodniej... Nie można jej tak wieczorem tu na godzinkę przyprowadzić?
- Ale tam są drzewa, pod drzewami jest cień. Jak będzie jej gorąco, to schowa się w cień. Ma tam też całą wannę wody, gdyby zachciało jej się pić - absurd dyskusji mnie przerażał, ale chciałam za wszelką cenę przekonać, że tej krowie się krzywda nie dzieje, bo panie byłyby gotowe wezwać całą ekipę Uwagi.
- No niby tak, ale... Ja nie wiem... Przecież te muchy ją tu żywcem zagryzą... Musicie ją stąd zabrać! Nie mogę na to patrzeć!
- Matka natura też o tym pomyślała i wyposażyła krowę w długi ogon, żeby się od tych much opędzać.

Już byłam pewna, że dyskusja zakończona, ale nic bardziej mylnego.

- A mleko od niej często bierzecie?
- Dwa razy dziennie.
- Cooo?! Przecież wy ją męczycie!! To trzeba gdzieś zgłosić!
- To proponuję zgłosić wszystkich hodowców krów, bo prawie każda krowa musi być dojona dwa razy dziennie.
- No ale wy nie trzymacie tej krowy zarobkowo, tylko dla siebie. Nie wystarczyłoby wam mleka, gdybyście raz w tygodniu je zabierali?
- Gdybyśmy jeden dzień nie zdoili mleka, to następnego dnia krowa dostałaby zapalenia i dopiero wtedy by się męczyła.

Chyba je przekonałam.

Cały pobyt generalnie wyglądał podobnie. To były najdłuższe dwa tygodnie w naszym życiu. Aż nie mogliśmy uwierzyć, że po ich wyjeździe nie odwiedziła nas żadna kontrola weterynaryjna, bo byliśmy wręcz przekonani, że panie wyślą na nas cały stos skarg i zażaleń. Może nawet wysłały, tylko nikt tego nie wziął na poważnie.

Naprawdę nie rozumiem, jak można się wypowiadać, a co gorsza krytykować coś, o czym nie ma się zielonego pojęcia?

Chociaż ludzie na wysokich stołkach też to robią. Dla przykładu:
Rolnik w gospodarstwie powinien mieć budynek przeznaczony do trzymania nawozów - nawozy oczywiście dodatkowo powinny być w sejfach pod kluczem, osobny budynek na każdą maszynę rolniczą i moje ulubione - osobny budynek (tu góra idzie na rękę, bo wystarczy osobne pomieszczenie) na centrum dowodzenia. Czyli cała dokumentacja - odpowiednio opisane teczki i segregatory, najlepiej w narzuconej kolejności i komputer z odpowiednimi folderami i dokumentami. A dokumentować trzeba nawet to w jakim dniu, na jakim polu, w jakiej ilości był używany jaki oprysk, w jakim stężeniu, jaka była tego dnia pogoda i z jaką prędkością jechał ciągnik - nie, to nie żart. To są realne wytyczne. A co ciekawsze, oprysku nie można stosować kiedy się chce. Można pryskać pole tylko gdy wiatr wynosi od 1,5 do 2 m/s. Prędkość ciągnika też jest narzucona przepisami. Podczas kursu na wyrobienie uprawnień na opryski cała sala wybuchła śmiechem, ktoś nawet skomentował, że mając pół hektara może i da się się to wszystko zastosować, ale na pewno nie mając kilkadziesiąt hektarów. Ale przepisy ustala ktoś, kto nigdy w życiu nie był na polu, więc tak to wygląda.

Skomentuj (52) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 391 (413)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…