Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#72493

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Czytając historię paninene #72462 o fundacji dla zwierząt od razu przypomniała mi się nasza historia.

Mamy kota, straszny 'przychlast'. Nie jest dla niego problemem przejście po gzymsie na pierwszym piętrze, wejście sąsiadce przez okno do kuchni, zjedzenie jej kanapek i ułożenie się w jej sypialni na krótką drzemkę. Był czas, że pozwalaliśmy mu pobiegać po podwórku (właściwie to sam nauczył się otwierać drzwi), zawsze wracał. Do czasu kiedy przyplątała się własnie pani z fundacji...

Kot wyszedł i go nie ma. No cóż poczekamy jeden, dwa dni pewnie wróci. W międzyczasie prowadziliśmy akcję poszukiwawczą, ale jeszcze bez sztabu kryzysowego. Trzeciego dnia sztab został uruchomiony - wiadomo facebook, wszystkie lokalne fora i grupy, ogłoszenia na słupach i sklepach. Kot jest dość charakterystyczny, posiada czerwoną obróżkę.

Bardziej niż pewnie było dla nas, że ktoś zabrał go do domu.
10 minut po dostarczeniu listu gończego za Sierściuchem do jednego ze sklepów, skontaktowała się z nami pani pracująca w tym sklepie. Okazało się, że w tym samym budynku (w jednym z mieszkań), w którym mieści się sklep, swoja siedzibę ma też fundacja dla zwierząt i kot prawdopodobnie tam jest, ponieważ dzień wcześniej pani z fundacji ubolewała nad losem porzuconego kotka z czerwoną obróżką.

Pełna radość. Stojąc prawie pod drzwiami fundacji wykonujemy telefon do właścicielki. I tu zaczyna się cyrk:
1. Ona dwa dni temu znalazła naszego biednego, zagubionego kotka w parku (obok naszego domu). Był bardzo wystraszony, głodny i nie wiedział, gdzie ma iść (serio głodny? kot który notorycznie przynosił nam na wycieraczkę gołębie bez głowy albo myszy?)
2. Jestem nieodpowiedzialną gówniarą bo pozwoliłam koteczkowi wyjść na podwórko, a tam czyha na niego tyle niebezpieczeństw, że łolaboga.
3. Ona dzisiaj mi kota nie odda bo nie ma jej w domu (stojąc pod jej drzwiami wiedziałam, że w domu jest)
4. To znaczy jest ale zaraz wyjeżdża - przyjdę jutro. Nie bo ona na weekend wyjeżdża.
5. A w ogóle to kota odda jak się przekona czy zasługujemy bo jesteśmy nieodpowiedzialne dranie.
Ewidentnie nie chciała nam go oddać.

Ostatecznie umówiliśmy się, że po weekendzie kot zostanie zwrócony.
Tydzień później kota dalej u nas nie było i dopiero stanowcza rozmowa z moim narzeczonym nakłoniła kobietę do wizyty u nas i oględzin. TAK - do oględzin. Pani przyszła i chciała sprawdzać czy mamy odpowiednie warunki do posiadania kota. Po wejściu na podwórko była niezmiernie zdziwiona jak mogło mu się udać uciec z tak ogrodzonego terenu (serio? jak kotu udało się uciec?). Oczywiście nie wpuściliśmy jej do domu, a krótka i rzeczowa rozmowa przekonała panią, że warunki mamy i to bardzo dobre.

Ostatecznie kota odzyskaliśmy po ponad tygodniu. Jak się okazało, pani kotów posiada dużo więcej, naszemu nadała już nowe imię (Aleksander) a kot tak śmierdział moczem tak, że wietrzyliśmy go trzy dni. No ale u niej na pewno miałby lepiej niż u nas...

fundacje zwierzęta

Skomentuj (42) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 264 (296)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…