Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#73006

przez ~PatrykTier ·
| Do ulubionych
Historia o piekielnej prawie narzeczonej. Uwaga! Wstęp jest przydługi, ale kwintesencja całej piekielności na końcu;)

Szczęśliwy i pewny siebie żyłem z pewną dziewczyną w związku. Dziewczyna o nieprzeciętnej urodzie, dobrym sercu i co najważniejsze mająca to coś, czego oczekiwałem od dziewczyny. Spędzaliśmy cztery lata myślą, że jesteśmy ze sobą szczęśliwi. Podkreślić trzeba, że była BARDZO zżyta z moją rodziną. Postanowiłem zrobić krok na przód. Kupiłem pierścionek zaręczynowy i schowałem go tak, żeby nie była w stanie go znaleźć. Chciałem się jeszcze wstrzymać z zaręczynami, żeby były na swój sposób wyjątkowe. Czekałem na odpowiedni moment. Dorze zrobiłem, że poczekałem! Cztery lata błogiego przekonania, że ona jest tą jedyną prysło wraz z pojawieniem się "jego". Dwa tygodnie po zakupieniu pierścionka;)

Pewnego dnia "ona" oznajmiła mi, że idzie się spotkać ze starym znajomym, który wrócił z Niemiec do Polski. Nie widziała go bardzo długo a ostatnio spotkała go przypadkiem gdzieś na ulicy. Pomyślałem, że spoko, sam ma dużo koleżanek (chociażby z pracy) z którymi się w tamtym okresie spotykałem i nie budziło to żadnych podejrzeń i zazdrości. Podejrzenia zaczęły się kilka dni później. Podczas rozmowy wynikło, że "on" wyjechał do Niemiec kiedy miał jakieś 3-4 lata. Ona, mogła mieć wtedy 2-3 lata. Musieli więc chyba używać tego samego nocnika, skoro mówiła, o nim "dobry znajomy z dzieciństwa". W praktyce nie mogła nawet go pamiętać, więc poznała go w chwili kiedy "przypadkiem spotkali się na ulicy". Nie przejąłem się tym. Następnego dnia zauważyłem, że piszą do siebie. Trwało to ok. tygodnia, w tym czasie nawet kilka razy "on" zadzwonił kiedy "ona" była obok mnie. Przestało mi się to podobać. Doszło pomiędzy nami do kłótni. Dwa dni się do mnie nie odzywała, ale mimo wszystko nie wskazywało to tego co miało się stać. Po tych wspomnianych dwóch dniach milczenia postanowiłem pójść do niej do domu. Jak dobrze się domyślacie spotkałem tam "jego". "Ona" wypaliła, że "układa im się" i, że nie jest już moją dziewczyną. Dosłownie w ciągu dwóch tygodni odkąd spotkała przypadkowo tego nieznajomego chłopaka była już w nim związku, zapominając wspomnieć swojemu chłopakowi z którym była cztery lata, że wybrała inny kurs z inną załogą na statku.

I wiecie, zdarza się. Różne są związki. Ludzie są ze sobą a tak naprawdę siebie nie znają. Wydawało mi się jednak, że byliśmy naprawdę blisko, że mogłem jej bezgranicznie zaufać... Spędzaliśmy ze sobą każdy dzień wolny przez te cztery lata, wspólne wakacje, wspólne święta, rodziny traktowały nas jak domowników... Dlatego zupełnie się załamałem po tym wszystkim. Moja rodzina z którą "ona" była tak bardzo zżyta przestała utrzymywać z nią jakikolwiek kontakt. Kiedy informacja o rozstaniu się w taki sposób dotarła do naszych wspólnych znajomych jednoznacznie określili, że jest lekko mówiąc niepoważna. Kiedy dotarło do niej, że moja rodzina ją wyklęł i moja kuzynka napisała do niej wiadomość, że wszyscy myśleli, że będzie z nami w rodzinie a ona dopuściła się zdrady i jest skończoną świnią wtedy pojawiły się olbrzymie pretensje w stosunku do mnie, że buntuję wszystkich w koło, że nie daję jej prawa wyboru. Zrobiła z siebie wielką ofiarę całej tej sytuacji. Wszystkiego byłem winny oczywiście ja. Czy to było piekielne? Nie... piekielność miała nastąpić rok po rozstaniu.

Pewnego słonecznego popołudnia do drzwi puka zaprzyjaźniona Pani listonosz. Wręcza mi w kopercie zawiadomienie o tym, że jak najszybciej muszę opłacić mandat za to, że jechałem bez biletu komunikacją miejską. W pierwszej chwili pomyślałem, że musiałem o tym zapomnieć. Jednak zawiadomienie dotyczyło zdarzenia w okresie w którym nie było mnie w Polsce. Dlaczego mandat przyszedł pomimo tego, że nie mogłem to być ja? Dlatego bo w mieście w którym mieszkałem (nie wiem jak to wygląda w innych) kiedy nie masz przy sobie dokumentu potwierdzającym tożsamość wystarczy podać swoje imię, nazwisko, datę urodzenia, pesel oraz imiona rodziców. Kontroler dzwoni na policję, sprawdza czy ktoś taki istnieje i na tej podstawie potwierdza tożsamość pasażera. Pierwsze co zrobiłem zaraz po przeczytaniu wezwania, wsiadłem w samochód i pojechałem do ZTM, zażądałem pokazania mandatu, który był podpisany moim imieniem i nazwiskiem przez kogoś innego. Oczywiście ZTM nic nie mogło zrobić i poleciło mi pojechać na policję. Tam złożyłem zawiadomienie od podszywaniu się pod moją osobę. Przyjęli sprawę. Po jakimś czasie postanowiłem podjechać do nich jeszcze raz, dowiedzieć się czy cokolwiek poszło w tej sprawie do przodu. Wciąż nie wiedziałem kto się podszywa, kto zna wszystkie moje dane razem z peselem Wcześniej jednak pojechałem do ZTM po zrobienie kserokopii mandatu, miałem dziwne przekonanie, ze policja nawet tego nie zrobiła (nie myliłem się :P), ale na miejscu w ZTM powiedziano mi, że złapano osobę, która się podszywała. Próbowała zrobić to ponownie, ale kontrolerzy byli już uczuleni aby reagować na moje imię i nazwisko, od razu wezwali policję.

Zgadniecie kto się podszywał? Ja przed tym jak się dowiedziałem nie pamiętałem, że ktoś taki istnieje. Tak to był "on"chłopak mojej byłej. Otrzymał od "prawie narzeczonej" wszystkie moje dane. Zostałem wezwany na policję na przesłuchanie. Wszystko już wiedzieli. Chcieli mimo wszystko zrobić badania grafologiczne i potrzebowali próbek mojego pisma. Pytali się skąd "on" mógł mieć moje dane i w końcu jaki udział w tym wszystkim mogła mieć "ona". Postanowiłem, że nie będę robił jej problemów i powiedziałem, że "on" mógł zdobyć moje dane w inny sposób niż uzyskanie ich od "niej". Policjanci powiedzieli mi tu cytuję "jesteś poje...y, że próbujesz ją bronic, ale to Twój wybór". A ja po prostu nie chciałem mieć nic wspólnego więcej z tymi ludźmi. Mogłem nawet "mu" postawić sprawę cywilną o zniesławienie oraz podszywanie się pod moją osobę, ale zrezygnowałem. Wystarczyło mi jednak, że prokuratura sama postawiła mu zarzuty. W międzyczasie miałem jeszcze telefon od "niej" w którym przekonywała mnie, że "on" jest bardzo dobry dla niej i chciał to zrobić bo uważał, że potraktowaliśmy ją (ja i moja rodzina) w bardzo zły sposób. I tutaj mnie zamurowało! Dalej groziła mi, że zna sekrety całej mojej rodziny i nie będzie się patyczkowała! Jakie sekrety? Sam chciałbym wiedzieć! W tej chwili szczęka mi już opadła do podłogi, broniłem ją na policji, żeby nie miała problemów a ona jeszcze dzwoniła z groźbami. On, też zadzwonił prosząc mnie żebym nie dawał sprawy "dalej". Tak żałosnego głosu w życiu nie słyszałem. Przykre jest to, że nie usłyszałem żadnego "przepraszam". Po prostu zadzwonił, żeby poprosić mnie o pozostawienie sprawy samej sobie. Jaki morał z tej bajki? Nawet po zjedzeniu z kimś beczki soli może okazać się, że tak naprawdę nic o tej osobie nie wiesz!

komunikacja_miejska

Skomentuj (46) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 354 (408)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…