Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#73223

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Maturę zdawałam już kilka lat temu, ale tak mi się przypomniało.

Liceum, do którego chodziłam, było połączone ze szkołą zawodową i generalnie uchodziło za najgorsze w powiecie. Zawsze byłam ambitna, ale w gimnazjum rówieśnicy nieźle dali mi w kość i poszłam do najgorszej szkoły tylko dlatego, że nie wybierał się tam nikt, kogo z wzajemnością nienawidziłam.

Nauczyciele w gimnazjum mi powtarzali, że zmarnuję sobie życie, że to nie jest szkoła dla mnie itd. Ale brak kontaktu z osobami, przez które miałam myśli samobójcze, był dla mnie ważniejszy.
I faktycznie, liceum to najlepsze lata mojego życia, wreszcie byłam lubiana, doceniana, można nawet powiedzieć, że względnie popularna, wszędzie się udzielałam i generalnie odżyłam.

Jeśli chodzi o poziom nauczania, rzeczywiście był niski, ale nauczyciele szybko się zorientowali, że pierwszy raz od wielu lat mają ucznia, od którego można wymagać ciut więcej.
Do matury byłam przygotowana bardzo dobrze i jak na tę szkołę to również uważam, że zdałam ją świetnie. Ale do dziś mi skacze ciśnienie jak sobie pomyślę, że matmę mogłam zdać jeszcze lepiej.
Nie pamiętam już dokładnego wyniku, ale na pewno ponad 90%.

Chyba wszędzie jest zasada, że w komisji nie może siedzieć nauczyciel danego przedmiotu oraz że jeden członek komisji musi być spoza szkoły. Nauczycielka spoza szkoły zasiadła w komisji z przekonaniem, że za 20 minut sala będzie pusta, bo przecież w tej szkole są same przygłupy ;)

No i w sumie niewiele się myliła, bo pół godziny później zostałam w sali sama. Spokojnie i bez problemów rozwiązywałam kolejne zadania, aż doszłam do ostatniego, najwyżej punktowanego. Zadanie tego typu pojawia się chyba na każdej maturze - chodzi o zadanie z układem równań, zadanie dotyczyło prędkości pociągu czy czasu, w którym przejedzie z miejscowości A do miejscowości B. Nieważne.

Jak już wcześniej wspomniałam, byłam dobrze przygotowana, więc i to zadanie potrafiłam rozwiązać. Zostało jakieś pół godziny do końca, pani z komisji zaczęła się niecierpliwić. Zapewne pomyślała coś w stylu "oddaj już tę kartkę i idź, bo i tak nie zdasz, a ja mam milion lepszych rzeczy do zrobienia". Wiedziałam o tym, bo co chwilę pochrząkiwała, stukała obcasami czy głośno wzdychała.

Musiało mnie to rozproszyć, bo na końcu wynik wyszedł mi ujemny, więc jeśli chodziło o czas przejazdu to oczywiste było, że gdzieś się pomyliłam. Przekreśliłam więc i zaczęłam jeszcze raz. Pani widząc to zaczęła jeszcze głośniej i częściej stukać obcasem i chrząkać. Rozpraszało mnie to do tego stopnia, że dwa kolejne podejścia były nieudane. Za drugim razem wyszło mi, że pociąg X kilometrów pokonał w jakiś niewielki ułamek sekundy, a za trzecim razem wyszła mi chyba jakaś bardzo wielka liczba, więc też wiedziałam, że gdzieś zrobiłam błąd.

Niestety zapisałam cały brudnopis i pod zadaniem również nie miałam miejsca na kolejną próbę. Przejrzałam jeszcze te nieudane obliczenia, nawet w jednym znalazłam błąd (zamiast dodać to coś odjęłam) i zaczęłam kreślić i mazać. Wszystko wychodziło baardzo nieczytelne i wiedziałam, że są bardzo małe szanse, że mi ktoś to zaliczy. Pani z komisji wychodziła już z siebie, więc poddałam się, wstałam, oddałam kartkę i wyszłam.

Apel do pań zasiadających w komisji: nie oceniajcie uczniów z góry po ogólnym poziomie szkoły. Jeśli ktoś długo siedzi nad kartką, to nie znaczy, że siedzi, bo nic nie umie i chce na siłę napisać cokolwiek.
Ja ze swojego wyniku byłam mimo wszystko zadowolona, mimo świadomości, że byłam w stanie rozwiązać to ostatnie zadanie. Ale co, jeśli ktoś jest słabszy z matmy i to zadanie, przy którym siedzi do końca ma zadecydować o tym, czy maturę zaliczy czy nie?

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 286 (346)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…