Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#73672

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Księża, księża. Temat rzeka. Jedni nieskazitelni, drudzy - wręcz przeciwnie. Na portalu dominują głównie opowieści o tych drugich. O tych, dla których "co łaska" to przynajmniej 1000 zł, mających setki wielbicielek (niestety w beretach;) i pławiących się w luksusach w swych nowiutkich BMW. Ja dziś o tym pierwszym rodzaju księdza. Dla równowagi. Rzecz działa się w pewnym wiejskim gimnazjum już dobrych parę lat temu...

Klasę miałam, krótko mówiąc, fatalną pod względem szacunku dla nauczycieli. Na każdej lekcji latały pyskówki, lecz najgorzej było na religii. Jak to określałam w tamtym czasie "księdzu repertuar się kończy, bo kolejny miesiąc odgrywamy sceny z Sodomy i Gomory".

Ksiądz. Uczył nas w 1 i w 2 gimnazjum. Nie był idealny, miał lepsze i gorsze momenty - był człowiekiem, o czym chyba wielu moich dawnych towarzyszy szkolnej dżungli zapomniało. Kierowali się cholernymi stereotypami.

W klasie I było dobrze. W pierwszym półroczu dobrze... Ks. okazał się surowy, egzekwujący ustanowione prawa - w efekcie większość czuła do Niego respekt. Jak na wszystkich lekcjach zamienialiśmy się w diabły, tak na religii nic. I to Go zgubiło. Popuścił nam - raz, drugi nie wpisał uwagi, włączył nam film na jedynym w szkole telewizorze. Akurat w tej sali, w której mieliśmy lekcje był, więc skwapliwie z niego korzystano w walce z nami. Mam mówić, że już nigdy nie wrócił do dawnej dyscypliny? Próbował, niespełna dwa tygodnie później - bez rezultatu. Próbował przez długi, długi czas nas uspokoić, często robił nam wymagające lekcje. Potem powoli zaczął się poddawać. Przestał opowiadać nam o przypowieściach biblijnym, siadał tylko za biurkiem i pisał coś w dzienniku. Nadeszły wakacje, a po nich dzicz rozpoczęła klasę drugą.

Znów próbował nas zwalczyć. Cały wrzesień polegał na niezapowiadanych kartkówkach, a potem... Na upomnienia zaczęły się wyzwiska. Nazywano Go idiotą, mówiono na Niego "ZBOCZENIEC" czy "PEDOFIL". Śmiano się, że nigdy się, za przeproszeniem, "nie ruchał" (według mnie to odrażające słowo). Zaczął brać jakieś tabletki, do dziś to pamiętam, bo moja wrogość do Niego spowodowana pewnym zajściem z jeszcze VI klasy zaczęła pękać. Wzywani byli rodzice, inni nauczyciele o tym wiedzieli, ale poprawy nie było, ba! sytuacja była jeszcze gorsza. Jeden chłopak się na Niego rzucił. Najwięcej roboty w parafii miał On.

Inny księża pozowali do zdjęć na festynach, czy innych przedstawieniach dzieci z podstawówki, a On w tym czasie zajmował się organizacją wszystkiego - od dekoracji, po jedzenie. Brał też udział w próbach. Siedział w dekanacie za nich, bo oni mieli za każdym razem coś ważnego. Po prostu był najmłodszy, chyba miał problem z asertywnością. Pozostali nauczyciele wyrażali się przy nas o Nim w samych negatywach, że zupełnie nie umie sobie z nami poradzić. A oni to niby co?... Uczniowie też nie byli Jego wielkimi fanami, odkąd zupełnie przestał się uśmiechać, organizować grupki przy parafii i chór, odkąd zupełnie zamknął się w sobie.

Ja... ja też tego nie zauważałam. Coś we mnie pękło dopiero, kiedy zobaczyłam Go samego na korytarzu (nie wiem już, jak się tam znalazłam, pamiętam tylko, że było to po zakończeniu lekcji) siedzącego z głową ukrytą w dłoniach na podłodze po szczególnie ciężkiej lekcji z 1-klasistami, którą było słychać na całą szkołę. Przestraszyłam się. Uciekłam. Zauważyłam problem, próbowałam przekonać innych do przestania np. rzucania nożyczkami i piórnikami przez salę. Wiem, byliśmy dziecinni... Nikt nie posłuchał. Wszyscy machnęli ręką "na kujonkę". Zaczęłam z Nim rozmawiać, próbując wybadać dokładnie, jak mogę Mu pomóc. Nie mogłam, nic z nieśmiałych prób czynionych w stosunku do klasy nie pomogło.

I tak to trwało przez cały rok. Dopiero w kwietniu/maju znów zaczął coś tam robić. Pojechał raz na wycieczkę (wszyscy mówili, że to dlatego, żeby wymigać się od lekcji z moją klasą), znów zaczął się uśmiechać, choć dosyć gorzko, nie wrócił jednak do żartowania. Albo przynajmniej nie u nas, z innych klas, to nie wiem, w każdym razie nie pamiętam. Pożegnał nas i pojechał na drugi koniec Polski. Innych ogarniała ulga, że już nie wróci. Mnie - nadzieja, że lepiej Mu będzie w innej parafii.

Wiem, że ksiądz też tu nie jest bez winy. Powinien nigdy nie odpuścić zwierzętom, jakimi byliśmy. Ale my... Powinniśmy być dojrzałymi młodymi ludźmi (większość ogarnęła się dopiero w liceum). Nauczyciele powinni Mu pomóc, zainterweniować, a nie wzruszać ramionami i jeszcze Go obrażać. Inni księża powinni przestać patrzeć na Niego z góry. A On, Sierotka Marysia Biedna, powinna mieć choć trochę asertywności.

Proszę reagujcie, gdy dowiecie się o takiej... nagonce, na kogoś. Nauczyciele w szkołach mają coraz ciężej. Wiem, że przydługo i może piekielność nie aż tak wielka, ale mnie do dziś dręczy sumienie, że nie zrobiłam czegoś więcej, aby Mu pomóc. Mimo tych lat za każdym razem przypominam Go sobie, kiedy odbieram siostrę z założonego przez Niego chóru parafialnego.

Nie wiem jak się Mu ułożyło życie.

szkoła nauczyciele ksieza

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 127 (269)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…