Ostatnio miałam okazję odwiedzić z bratem i jego dziewczyną Stolicę.
Siedzimy w Złotych Tarasach i jemy jakiś obiad, kiedy podchodzi do nas młoda kobieta - złoty zegarek, czyste, markowe ciuchy, dobrze zrobiony makijaż i fryzura. W dłoni ściska jakąś poplamioną karteczkę i plik banknotów - głównie dychy, ale była tam też pięćdziesiątka. Tak ze 120 zł ma na pewno, wszystko na widoku.
MK: - Dzień dobry, zbieram na lekarstwo dla córki (odwraca karteczkę - recepta), kosztuje ono 50 zł.
Patrzymy po sobie z bratem. Brat bierze do ręki receptę, którą kobieta podsuwa mu pod nos - recepta wystawiona na lek przeciwpsychotyczny, mniejsza z tym, jaki. Zaraz jednak patrzy wymownie na ściskane przez kobietę pieniądze.
B: Ale ma pani już 50 zł.
MK: Tak tak, ale to na rachunki.
B: Niestety, nie damy.
MK: (z wyrzutem) Ale... dlaczego?
Ja: Bo to nasze pieniądze i to my decydujemy, na co je wydać.
MK: No dobrze... do widzenia (prawie ze skruchą).
Odchodzi, idzie do innego stolika żebrać dalej. Brat z ciekawości patrzy na ceny i odpłatność tego leku na necie.
Okazuje się, że w istocie, lek kosztował 50 zł... ale bez refundacji. Kobieta miała natomiast lek wypisany z refundacją, skutkiem czego musiała zapłacić za niego tylko 10 zł. Czyli ok. 12 razy mniej, niż już miała uzbierane. W dodatku... recepta nie była wypisana na dziecko, tylko na osobę urodzoną w roku 1990 (na recepcie był pesel). Prawdopodobnie na samą żebraczkę. Brat jest człowiekiem zasad, więc podszedł do stolika, przy którym pani była zajęta żebraniem i uświadomił niedoszłych darczyńców na temat ceny leku, na który mieli dołożyć.
Reakcja pani?
- No tak, ale reszta będzie na rachunki!
Zero skruchy czy wstydu.
Siedzimy w Złotych Tarasach i jemy jakiś obiad, kiedy podchodzi do nas młoda kobieta - złoty zegarek, czyste, markowe ciuchy, dobrze zrobiony makijaż i fryzura. W dłoni ściska jakąś poplamioną karteczkę i plik banknotów - głównie dychy, ale była tam też pięćdziesiątka. Tak ze 120 zł ma na pewno, wszystko na widoku.
MK: - Dzień dobry, zbieram na lekarstwo dla córki (odwraca karteczkę - recepta), kosztuje ono 50 zł.
Patrzymy po sobie z bratem. Brat bierze do ręki receptę, którą kobieta podsuwa mu pod nos - recepta wystawiona na lek przeciwpsychotyczny, mniejsza z tym, jaki. Zaraz jednak patrzy wymownie na ściskane przez kobietę pieniądze.
B: Ale ma pani już 50 zł.
MK: Tak tak, ale to na rachunki.
B: Niestety, nie damy.
MK: (z wyrzutem) Ale... dlaczego?
Ja: Bo to nasze pieniądze i to my decydujemy, na co je wydać.
MK: No dobrze... do widzenia (prawie ze skruchą).
Odchodzi, idzie do innego stolika żebrać dalej. Brat z ciekawości patrzy na ceny i odpłatność tego leku na necie.
Okazuje się, że w istocie, lek kosztował 50 zł... ale bez refundacji. Kobieta miała natomiast lek wypisany z refundacją, skutkiem czego musiała zapłacić za niego tylko 10 zł. Czyli ok. 12 razy mniej, niż już miała uzbierane. W dodatku... recepta nie była wypisana na dziecko, tylko na osobę urodzoną w roku 1990 (na recepcie był pesel). Prawdopodobnie na samą żebraczkę. Brat jest człowiekiem zasad, więc podszedł do stolika, przy którym pani była zajęta żebraniem i uświadomił niedoszłych darczyńców na temat ceny leku, na który mieli dołożyć.
Reakcja pani?
- No tak, ale reszta będzie na rachunki!
Zero skruchy czy wstydu.
Złote Tarasy
Ocena:
310
(340)
Komentarze