Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#73884

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z góry przepraszam za słaby styl. Uprzedzam też, że będzie przydługo. Jednak piekielność, którą chcę opisać, miała swój początek kilkanaście lat temu.

Najpierw krótkie wprowadzenie. Odkąd pamiętam, moja matka się mną nie zajmowała. Po pierwszym dniu szkoły, nigdy więcej mnie do niej nie odprowadziła. Nigdy nie pomogła mi w lekcjach. Wywiadówek się zawsze bałam – nieważne jak dobre miałam oceny, jak wysokie miejsce zajęłam w konkursie, jak dobrze się zachowywałam.

Niemal po każdej wywiadówce była awantura – chociażby o jakieś jedno spóźnienie. W najlepszym wypadku po powrocie się do mnie nie odzywała. Po pracy była „zbyt zmęczona”, żeby mnie przytulić… Nigdy jednak nie była zbyt zmęczona na drinka z koleżankami czy randkę. O wszystkie swoje niepowodzenia życiowe obwiniała mnie, bo ponoć tak się dla mnie poświęcała… Wszystkie kłótnie i stresy odreagowywała na mnie. Wyzwiska, poniżanie, kilkukrotnie nawet przemoc fizyczna. Nie będę się zagłębiała w szczegóły, bo nie są w tej historii ważne.

Ważne jest to, że mama ma złośliwy nowotwór mózgu w ostatnim stadium i jest po udarze. Nie chodzi, jest agresywna i skrajnie otyła. Aktualnie przebywa w domu. Po porannym podmywaniu i przewijaniu mamy, zmierzeniu jej cukru, podaniu leków i śniadania, idę do pracy na 8-10 godzin. Jestem nianią – opiekuję się dwójką małych dzieci, jedno jeszcze w pampersach. Mimo ciągłego latania za nimi, sprzątania, zmywania, przewijania i wycierania glutów, to właśnie tam odpoczywam. Ponieważ w domu będę miała co najmniej taki sam zapie*dol, tylko że urozmaicony wyzwiskami, biciem i słuchaniem wyrzutów i żali od reszty rodziny, która przyjeżdża na parę godzin dać mamie obiad i popołudniowe leki. No i w pracy mogę przynajmniej liczyć na uśmiech czy zaproszenie do wspólnej zabawy. Bywały dni, które byłam w stanie przetrwać tylko dlatego, że któreś z dzieciaków się do mnie przytuliło.

Najlepsze lata życia, swoje zdrowie i fizyczne, i psychiczne poświęcam opiece nad kobietą, której zawdzięczam co najwyżej to, że mnie urodziła (choć przecież na świat się nie pchałam…). Codziennie ryzykuję ciężkie urazy wykonując przy niej czynności pielęgnacyjne, a jestem po kontuzji kolana i uszkodzeniu kręgosłupa. Zaliczyłam już wizytę na SOR-ze z powodu wstrząsu mózgu po jednym z uderzeń mamy, na rękach mam stale ślady po ugryzieniach. Mimo ciężkiej depresji i pogłębiającej się nerwicy natręctw nie mam czasu na wizyty u psychologa i psychiatry. I nawet nie mogę sobie wytłumaczyć tych okropnych rzeczy, które mama wygaduje jej chorobą, jak robi to np. babcia. Ponieważ podobnych rzeczy wysłuchiwałam od lat…

Nie piszę tego tylko po to, żeby się wyżalić. Piszę przede wszystkim dlatego, że chcę podzielić się swoimi refleksjami. Po pierwsze – to nie miłość rodzicielska jest tą najczystszą i bezwarunkową.

Ludzie rozmnażają się z różnych powodów – bo chcą przekazać geny/nazwisko/mieć dziedzica, bo chcą mieć zabezpieczenie na starość, bo wypada, bo lubią dzieci, bo – no właśnie – chcą mieć kogoś, kto będzie ich bezgranicznie kochał. Dziecięca miłość to najczystsze uczucie na świecie. To dorośli i życie je niszczą…
I druga refleksja, czy raczej prośba – nie oceniajcie ludzi, którzy nie opiekują się, czy nawet nie interesują swoimi rodzicami. Nigdy nie wiecie, co za tym stoi. Urocza starowinka z naprzeciwka, która wciąż czeka na odwiedziny dzieci, mogła się nad nimi latami znęcać…

"rodzina"

Skomentuj (34) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 341 (377)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…