Jedna z naszych sąsiadek ostatnio zachorowała na nowotwór złośliwy i jej stan się ostatnio mocno pogorszył. Ponieważ nie posiada ona męża i dzieci, a nasza rodzina jest jedną z nielicznych grup osób, z którymi ma kontakt - przyszła w odwiedziny przed wyjazdem do szpitala.
Moja matka przyjęła ją z uśmiechem i pogadały chwilę o aktualnych sprawach. Sąsiadka opowiedziała o swoim stanie zdrowia i o czekającej ją operacji i pobycie w szpitalu. Na koniec zaproponowała, abyśmy wzięli jej produkty z lodówki, ponieważ uznała, że raczej w najbliższym czasie nie będzie mogła ich spożyć, a szkoda żeby się zmarnowały. Rodzicielka z uśmiechem zgodziła się i sąsiadka przekazała nam garść zapasów, m.in. mrożone warzywa, pierogi, jogurty i wędliny. Wszystko było zapakowane oryginalnie w opakowanie ze sklepu, nie napoczęte i wszystko było cały czas przechowywane w lodówce.
Po wyjeździe sąsiadki, następnego dnia, zobaczyłem całe podarowane jedzenie w koszu na śmieci. Gdy zapytałem się matki o co chodzi, usłyszałem o złej energii posiadanej przez chore osoby. Na pytanie w jaki sposób ta tajemnicza zła energia miałaby przeniknąć poprzez dotyk przez hermetyczne opakowanie mrożonek, nie potrafiła odpowiedzieć. Przez kolejne pół godziny powtarzała w kółko o tym, że nie warto ryzykować życia i że wszystko kupi na nowo. Twierdziła również, że uratowała nam życie i przez to nie zarazimy się żadną chorobą...
Nie rozumiem, jak można w taki sposób marnować żywność. Czy naprawdę fakt, że coś było trzymane w rękach przez chorą osobę oznacza, że to jest zarażone? I czemu ta hipokryzja wobec chorej osoby, która naprawdę myślała, że cieszymy się z powodu daru?
Moja matka przyjęła ją z uśmiechem i pogadały chwilę o aktualnych sprawach. Sąsiadka opowiedziała o swoim stanie zdrowia i o czekającej ją operacji i pobycie w szpitalu. Na koniec zaproponowała, abyśmy wzięli jej produkty z lodówki, ponieważ uznała, że raczej w najbliższym czasie nie będzie mogła ich spożyć, a szkoda żeby się zmarnowały. Rodzicielka z uśmiechem zgodziła się i sąsiadka przekazała nam garść zapasów, m.in. mrożone warzywa, pierogi, jogurty i wędliny. Wszystko było zapakowane oryginalnie w opakowanie ze sklepu, nie napoczęte i wszystko było cały czas przechowywane w lodówce.
Po wyjeździe sąsiadki, następnego dnia, zobaczyłem całe podarowane jedzenie w koszu na śmieci. Gdy zapytałem się matki o co chodzi, usłyszałem o złej energii posiadanej przez chore osoby. Na pytanie w jaki sposób ta tajemnicza zła energia miałaby przeniknąć poprzez dotyk przez hermetyczne opakowanie mrożonek, nie potrafiła odpowiedzieć. Przez kolejne pół godziny powtarzała w kółko o tym, że nie warto ryzykować życia i że wszystko kupi na nowo. Twierdziła również, że uratowała nam życie i przez to nie zarazimy się żadną chorobą...
Nie rozumiem, jak można w taki sposób marnować żywność. Czy naprawdę fakt, że coś było trzymane w rękach przez chorą osobę oznacza, że to jest zarażone? I czemu ta hipokryzja wobec chorej osoby, która naprawdę myślała, że cieszymy się z powodu daru?
Ocena:
382
(394)
Komentarze