Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#74037

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Moja pierwsza praca w życiu.

Mam 18 lat i w tym roku napisałam maturę. Okoliczności do podjęcia dorywczej pracy bardzo mi sprzyjały - byłam pełnoletnia, potrzebowałam dodatkowych pieniędzy na poczet przyszłych studiów i miałam przed sobą długie wakacje. Wysłałam CV do kilku interesujących mnie miejsc i wkrótce odezwano się do mnie z miłej, przytulnej kawiarenki w centrum miasta.

Na rozmowie kwalifikacyjnej również było sympatycznie. Niewiele starsza ode mnie dziewczyna, jedna z kierowniczek, bez zbędnych pytań zaprosiła mnie na pierwszy dzień próbny. Ponieważ stawka bardzo mnie interesowała, spytałam o nią wprost. Dziewczyna oświadczyła, że nie powinna o tym mówić, ale zrobi wyjątek i poinformowała mnie, że wynosi 8 zł za godzinę na rękę. Okej, czyli raczej standard w gastronomii. Pełna nadziei przybyłam na dzień próbny.

Pierwszy zgrzyt nastąpił po rozmowie z innym kierownikiem, zaraz po tym jak się przebrałam i założyłam fartuszek. Poinformował mnie, że z racji tego, że dopiero się uczę, będę zarabiała o połowę mniej od reszty załogi, czyli 4 zł. Jednocześnie szybko mnie uspokoił mówiąc, że szkolenie trwa kilka dni, maksymalnie tydzień i szybko wskoczę na normalną stawkę.

Trochę się zdenerwowałam, że nie powiedziano mi tego na rozmowie kwalifikacyjnej, ale uznałam, że szkolenie rzeczywiście jest niezbędne. Mieliśmy bardzo rozbudowane menu - od kaw, lodów i deserów, przez samodzielnie pieczone ciasta i babeczki, do kanapek i sałatek. Wszystko trzeba było przygotować, dodatkowo ogarniać zlew pełen naczyń, dużą salę i kasę. Urabiałam się po łokcie, starając się pracować tak ciężko jak inni. Podczas 8 godzinnej zmiany potrafiłam usiąść tylko raz, na dwie minuty, szybko napić się wody i z powrotem biec do roboty. Zaznaczę, że była to moja pierwsza praca. Jestem młoda i silna, a mimo tego wracałam do domu z bolącymi plecami i zdrętwiałymi stopami. Nieco demotywujący był fakt, że robię to wszystko za 4 zł za godzinę... Odliczałam dni do upływu tygodnia, obiecanej umowy i 8 złotych.

Po prawie dwóch tygodniach, gdy nikt nie zagadał do mnie w sprawie umowy, sama zaczęłam się o nią dopytywać. Po następnych kilku dniach poprosiłam kierownika o rozmowę i postawiłam sprawę jasno. W zamian dostałam kilka kartek z recepturami na kawy, kanapki i sałatki. Dowiedziałam się, że mam tydzień na nauczenie się wszystkiego, wtedy menadżerka przepyta mnie z tego i jeśli dobrze mi pójdzie, podpiszemy umowę. Okej, ale pracuję tak ciężko jak inni, nie dalej jak wczoraj razem szorowaliśmy podłogi szczotkami na kolanach i myliśmy lodówki, czy wobec tego mogę wskoczyć na normalną stawkę? - Nie, dopiero jak podpiszemy umowę.

Zacisnęłam więc zęby.

Po kolejnym tygodniu (pracowałam już przeszło 3) byłam gotowa na egzamin z receptur. Menadżerka dwa razy przesuwała spotkanie. Po czterech tygodniach byłam irytująca jak rzep u psiego ogona - łaziłam za kierownikami krok w krok i prosiłam o interwencję w mojej sprawie. Obiecano mi, że już niedługo, na dniach, podpiszemy umowę i wszystko będzie ładnie, pięknie. Młoda, naiwna i wykończona potyczkami z kierownictwem, postanowiłam sobie wreszcie, że jeśli po równym miesiącu dalej będą mnie tak zbywać, szukam czegoś innego.

I nadeszła wiekopomna chwila - po przeszło 4 tygodniach pracowania za 4 zł, poinformowałam kierownika, że jutro przychodzę ostatni raz i się żegnamy. Kierownik od razu zmienił ton, powiedział, że zbliża się urlop dwóch dziewczyn z załogi i poprosił, żebym została jeszcze dwa tygodnie. Wyjaśniłam, że odchodzę tylko z powodu śmiesznej stawki za jaką pracuję, w przeciwnym wypadku chętnie bym została, nawet na dłużej. Gdy postawiłam warunek - 8 zł, które naprawdę mi się należało i na które ciężko zapracowałam - wciąż powtarzał jak automat, że to nie zależy od niego tylko od menadżerki. Byłam głupia, że nie rzuciłam tego wszystkiego i nie zaczęłam szukać nowej pracy, ale polubiłam dziewczyny z naszej ekipy i żal mi było zostawiać je same. Wszystkie były studentkami i wiedziałam, że nie mogą sobie pozwolić na więcej przepracowanych godzin w moim zastępstwie. Zostałam kolejne dwa tygodnie. W międzyczasie menadżerka znów przesunęła spotkanie. Wkrótce dowiedziałam się dlaczego - okazało się ze wypoczywa na wakacjach za granicą. Po co w takim razie ustalała terminy spotkań?!

Gdy upłynęło łącznie 7 tygodni mojej pracy w kawiarence, pewna życzliwa koleżanka z załogi wzięła mnie na stronę i ostrzegła, że nikt ze mną nie chce podpisywać żadnej umowy! Podsłuchała niedawno rozmowę dwóch naszych kierowników. Wszyscy wiedzieli, że będę pracowała tylko dorywczo, do sierpnia i zwyczajnie im się nie opłacało. Jestem ciekawa, ile jeszcze byłabym oszukiwana w ten sposób. Nie chciałam się awanturować, nie chciałam prosić o umowę, po prostu na koniec zmiany wzięłam swoje rzeczy i pożegnałam się ze wszystkimi.

Niedawno odebrałam resztę swojej wypłaty. W sumie wyszło mi niewiele ponad 1000 zł. ZA PRAWIE DWA MIESIĄCE PRACY. Odejmując koszty wyrobienia książeczki sanepidowskiej i codzienne dojazdy, praktycznie nic nie zarobiłam. Nauczyłam się tylko dodatkowej ostrożności i teraz nie zgodzę się już pracować tak długo, za tak niską stawkę.

gastronomia

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 193 (271)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…