Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#74303

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Pech chciał, że moja duma i radość po bliskim spotkaniu z dostawczym Mesiem Sprinterem odeszła do krainy niekończących się, szerokich, równych jak tafla szkła górskich serpentyn, niechrzczonej benzyny i kompetentnych mechaników.

Ku mojemu niemałemu zdziwieniu rzeczoznawca okazał się facetem który znał się na rzeczy nie tylko z nazwy.Mogę powiedzieć, że wyliczone odszkodowanie wręcz miło mnie zaskoczyło (pewnie dlatego, że sprawca miał od 3 miesięcy nieważny przegląd i sam rzeczoznawca przyznał, że będzie miał wytoczone roszczenie regresowe).
Niestety przez jakiś czas byłem bez samochodu, bo Żony 4 kołka poszły na sprzedaż odkąd dostała służbowe i zostałem z ręką w nocniku ...
W połowie czerwca w firmie poszło ogłoszenie, że na sprzedaż idą samochody służbowe w tym kilka wypasionych sztuk po dyrektorach i zarządzie.
Firma zarządziła mniej więcej taką procedurę - podała jaka jest kwota wykupu danego samochodu i to była kwota minimalna oferty. Każdy zainteresowany danym samochodem wrzucał do urny jednorazowo ofertę na to co go interesowało. Danego dnia komisyjnie urna została otwarta i najlepsza oferta wygrywała.
Jako, że miałem pieniądze z odszkodowania rzuciłem kwotę circa about 2 razy taką jak minimalna i o dziwo okazało się, że była to zwycięska oferta.
Początkowo kombinowałem co by nie pojeździć tym samochodem przez pół roku, a później sprzedać - i tak bym był wtedy dobrze finansowo do przodu (2 letni samochód serwisowany, garażowany, z przebiegiem który wskazywał, że do pierwszej wymiany oleju zostało 2 raz tyle co na liczniku stało). Ale jak się nim przejechałem ... mordka radosna od uruchomienia ślinika .Wskoczyłem na A2 i ... dojechałem z Wawy do Skierniewic, zwiedziłem Bolimowski Park Krajobrazowy, do domu wróciłem S8 i cały czas mi banan z ryja nie schodził. Po taj przejażdżce ślubnej kategorycznie stwierdziłem, że się 2 Volvo w garazu koło siebie zajebiaszczo prezentują, a i Cioci ślubnej (tej z historii #71281) trzeba pokazać jak to się plebs potrafi rozbisurmanić.
I tu się zaczyna cyrk na kółkach i ... no nie wiem jak to nazwać. O ile z sąsiadami było fajnie - zrobiliśmy okazjonalne piwko - sąsiad mnie dorwał w garażu pogratulował, pogadaliśmy o samochodach, a że od dłuższej rozmowy to w gardle zaschło to poszliśmy do sklepu. Później kolejny sąsiad dojechał i też się przyłączył, później jeszcze dwóch - w sumie ze 4 godziny zeszło.
W pracy zrobiła się okazja do departamentowego wspólnego wyjścia - też fajnie.
Za to co przez ostatnie 2 tygodnie odstawiało bananowe towarzystwo z biznesu do spółki z niemniej bananowym towarzystwem z finansów to już ludzkie pojęcie przechodzi.
Generalnie niektórzy mają wrażenie, że oni zawsze za mało zarabiają, a za to cała reszta to powinna robić za czapkę gruszek - teraz to wyszło i ot ze zdwojoną siłą. Do tego stopnia, że przychodzą ludzie (i to często na stanowiskach menedżerskich - coś sobą powinni reprezentować) i zadają w jakiś pokrętny, zawoalowany sposób dziwne pytania (o zarobki moje, żony, czym się rodzice zajmują, czy mam jakąś drugą robotę - rzeczy które generalnie nic nie powinno ich obchodzić).
Drobne złośliwości - a to ktoś mi kawę wylał do zlewu, a to wyjął brudny kubek ze zmywarki przed myciem, a to zakamuflował żarło w lodówce ...
Dalej to już było takie techno, że mam wątpliwości czy mam do czynienia z dorosłymi ludźmi. Dwóch pajaców postanowiło dopiec nie tyko mojej osobie, ale też praktycznie całemu mojemu departamentowi angażując do tego wszystkich świętych nie wyłączając zarządu(również klientów). Kolesie na siłę udają, że codziennie są pierwszy dzień w pracy i nie widzą co się dzieję - codziennie super pilne sprawy i zlecenia tylko zero konkretów, zero informacji - procedury - ich nie obowiązują, oni są z Biznesu, "IT jest od tego żeby im służyć" (cytat).
Jakakolwiek prośba o szczegóły, specyfikacje, ba nawet o jakiego klienta chodzi (jakaś wiedza tajemna ???) kończyło się wszczynaniem awantury, udowadnianiem jacy to oni są biedni i poszkodowani, wszystko na ich głowach, a my to tylko balast wiszący im u szyi.
Miłościwie panujący Dyrektor Departamentu w końcu nie wytrzymał (bo ile razy dziennie można robić za Posejdona uspokajającego stolco-burzę w sedesie) i poruszył sprawę na zebraniu zarządu. Efekt - obydwa pajace otrzymały wczoraj laurkę z naganą (przez cały poprzedni tydzień byli uspokajani telefonicznie, mailowo, werbalnie - nie pomagało). Teraz to dopiero mogą zacząć narzekać na zarobki bo nagana jest równa pół rocznemu brakowi premii, a u nich to jakieś 2/3 dochodu.

Ludzie-praca

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 113 (187)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…