Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#74767

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zacznijmy od tego, że pracuję w znanej sieciówce, która usytuowana jest w nowym (otwartym pod koniec 2015 roku) centrum handlowym, na obrzeżach miasta wojewódzkiego (czyt. blisko wiosek i mniejszych miejscowości, ale jest to ciągle miasto wojewódzkie). Jest to moja pierwsza praca i myślałam, że te wszystkie historie o piekielnych klientach są czasem naciągane albo zdarzają się bardzo rzadko. Jaka byłam naiwna i głupia...

1. Coś co może naprowadzi Was na to, w jakim konkretnie sklepie pracuję, to nasza promocja na dziale dziecięcym. Nazywa się ona 3za2. Skrótowo już mówimy, że kupując 3 rzeczy (oznaczone!), trzeci jest za grosz (w domyśle i na wszelkich kartkach napisane, że dotyczy to tego najtańszego). Jednak nie dla wszystkich jest to jasne.

Przyszła raz dosyć młoda [k]obieta (około 30 - 35 lat) i, będąc już przy kasie, zapytała o tę promocję, bo z niej właśnie miała ubranka dla małej dziewczynki.
ja - Dzień dobry.
k - Czyli trzecia rzecz będzie gratis? - bez żadnego „dzień dobry”.
ja - Trzecia rzecz będzie za grosz.
k - To niech pani zrobi to tak, żeby ta najdroższa była za ten grosz.
ja – Niestety, ale według regulaminu trzecia NAJTAŃSZA rzecz jest za grosz
k - Wy oszuści! Tylko naciągacie i okłamujecie klientów! Jestem waszą stałą klientką i nie będę tak traktowana! To się nie godzi!...

W tym momencie podeszła może [b]abcia tej kobiety. Niestety nie mogłam przez ten monolog nic powiedzieć, mimo że próbowałam wytłumaczyć, że tak odpowiadając, miałam w domyśle oczywiście najtańszy produkt i tak jest zawsze i nic nie mogę z tym zrobić.

b - Co się stało? Coś nie tak?
k - Nieważne - wymruczała i spuściła wzrok.
b - No powiedz, dlaczego taka jesteś zdenerwowana.
k - Po prostu są oszustami – wysyczała.

Koniec końców kobietę skasowałam, przyjęła warunki promocji.

2. Ostatnio miałam niezbyt miłą sytuację, w której bałam się o samą siebie.
Byłam na górze, gdzie znajduje się m.in. dział dziecięcy. Podszedł do kasy [m]ężczyzna w średnim wieku z wielką torbą zakupów i już wiedziałam, że będzie chciał dokonać zwrotu.
ja - Dzień dobry.
m - Chciałbym zwrócić ubrania i żeby je pani znalazła i wymieniła.
ja - A z jakiego działu?
m - Damskiego.
ja - To zapraszam na dół do kasy na dziale damskim i tam koleżanki pomogą panu ze znalezieniem rzeczy i zwrotem.
m - Nie widziałem żadnej kasy na dole (z sarkazmem).

Tutaj warto wspomnieć, że na dziale damskim kasa jest mega widoczna i znajduje się w miarę centralnym miejscu na dole, z kolei ta u góry często jest niezauważana przez klientów (po prostu nie chce im się patrzeć na znaki i rozglądać po sklepie).

ja - Kasa na dole znajduje się po prawej stronie, gdy zjedzie pan schodami i jest bardzo widoczna, poza tym za każdą z kas w naszej sieci znajduje się taki oto baner ze zdjęciem.

Facet wziął swoje siaty ubrań z lady i zauważył na niej jakiś paragon (warto zaznaczyć, że przed nim kasowałam parę osób i podszedł w momencie, gdy ostatni klient odszedł od kasy), rozwinął go, spojrzał, powiedział, że nie jest jego i rzucił na ladę.

Gdy zjeżdżał schodami, wzięłam paragon, spojrzałam na niego i go podarłam oraz wyrzuciłam do kosza (u nas w firmie jest taka zasada i musimy to robić, że gdy znajdziemy paragon lub klient go nie weźmie, musimy go podrzeć i wyrzucić do kosza - w ten sposób unikamy złodziei i fałszywych zwrotów).

Po jakimś czasie dostaję telefon z dołu. Dziewczyny pytają się, czy nie mam paragonu takiego jednego pana w szarej koszulce. Zgodnie z prawdą mówię, że jakiś paragon był na ladzie, ale zgodnie z zasadami go podarłam i wyrzuciłam, bo gdy tego nie robiłam, to główna kierowniczka mnie za to wyzywała, a raczej zwracała uwagę i poza tym nie wiem czy to był jego paragon, bo nie widziałam, jak mu wypadał oraz sam na niego spojrzał i stwierdził, że to nie jego.

Po chwili zauważyłam tego mężczyznę, jak wkurzony do mnie podchodzi (warto zauważyć, że klienci nie mogą zostawić u nas niezabezpieczonego, kupionego towaru przy kasie, bo my nie jesteśmy od tego, by go pilnować i robią to na własną odpowiedzialność, czy coś zginie czy nie).

m - Gdzie mój paragon?
ja - Jaki paragon?
m - Ten, który tutaj zostawiłem.
ja - Proszę spokojniej, po pierwsze nie wiem, czy to był pana paragon, bo nie widziałam, jak panu wypadał i po drugie, pan na niego spojrzał i powiedział, że to nie jest pana...
m - Ale to MÓJ paragon.
ja - Nie wiem, czy to był pana paragon, zgodnie z zasadami, podarłam go i wyrzuciłam.
m - Ale to był mój paragon!
ja - Mówię panu, że nie wiem, czy był pana i go podarłam i wyrzuciłam do kosza.
m - To był mój paragon! Gdzie ten kosz?

Wskazuję kosz za kasą. Mężczyzna wchodzi za kasę, co jest zabronione, otwiera szafę i zaczyna sprawdzać kosz. Podchodzę i mówię mu, żeby wyszedł, że nie może tu być, ale on cały czas mówi, że to jego paragon. Próbuję go wypchnąć, bo byłam bezsilna i nie wiedziałam, co robić, jednak czułam, że coś może mi zrobić i wezwałam ruchem głowy ochroniarza. Wyprowadził go zza lady i zapytał, co robił, powiedział, że nie wolno mu tam wchodzić i nie wolno otwierać szaf i grzebać w koszu, ale mężczyzna dalej swoje.

Wezwałam kierowniczkę, która była na dole, wyjaśniłam sytuację, co się stało i próbowała pomóc. Powiedziała, że musimy drzeć paragony i jeśli pamięta datę, kiedy były robione zakupy, to być może znajdzie paragon i może zrobimy zwrot/wymianę, bo jednak do zwrotu paragon jest niezbędny oraz że nie może zostawiać torby z ubraniami na dole, bo sklep nie bierze za nie odpowiedzialności.

Facet przez pięć minut się wkurzał, obrażał i dzwonił do żony, po czym bez słowa wziął swoje ubrania i wyszedł ze sklepu.

sklepy

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 125 (189)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…