Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#7477

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuję w sklepie, na kasie.
Tamtego dnia usiadłam na jednej z pierwszych kas, umieszczonych blisko kierownika. Ponieważ ludziom nie chciało się podchodzić dalej, ciągle miałam ruch. Wreszcie zaczęła się pora przerw. Poszła jedna koleżanka, poszła druga i przyszła moja kolej. Zamknęłam kasę. Miałam jeszcze do obsłużenia panią z chłopcem; tak na oko siedmio-ośmioletnim. Pani była bardzo miła, dzieciak nie mógł ustać spokojnie w miejscu, ale wreszcie ich obsłużyłam, po czym zablokowałam kasę (tak, żeby nikt mi się nie dobrał do zawartości kasetki) i poszłam na przerwę.
Minęło dwadzieścia minut. Najedzona i po papierosku wróciłam na stanowisku pracy. I tu też nic się nie działo, dopóki któryś z klientów nie podał mi karty. Mając wydruk (tzw. „posa”), chciałam go włożyć do reszty wydruków. A tych nie było!
Poczułam jak krew odpływa mi z twarzy, a serce przestaje bić. Opanowałam się jednak, oddałam klientowi kartę, paragon i kopię, zajrzałam pod kasę, do szuflady, nawet do śmietnika. I nic! A przecież posy leżały, nieopodal czytnika, równo ułożone i spięte spinaczem. Na pewno były, nim poszłam na przerwę!
Przerażona poszłam na biuro obsługi klienta, gdzie siedziała koleżanka.
- Zgubiłam posy.
- Jak to zgubiłaś? – pyta zdziwiona.
- Nie wiem. Szłam na przerwę, leżały na swoim miejscu, wróciłam, patrzę i nie ma!
- To zamknij kasę i szukaj.
No to szukałam. Ponownie przetrzepałam całą okolicę kasy, ponownie zajrzałam do śmietnika (często się zdarza, że do śmietnika pod kasą wpadają pieniądze), nawet zaczęłam patrzeć pod półkami. Byłam coraz bardziej przerażona, bo koleżanki starsze stażem powiedziały, że jeśli nie będę miała posów, to będę musiała wszystkie transakcje kartą pokryć z własnej kieszeni. A wydruków miałam całkiem sporo – jakby tak dodać wszystkie kwoty, wyszło by około dwóch tysięcy. I skąd ja tyle wezmę?
Niestety, nigdzie nie było moich posów. Totalnie załamana, musiałam otworzyć kasę i pomóc koleżankom rozładować kolejki. I tak minęły kolejne dwie godziny. Kolejną kupkę posów chowałam już do kasetki. Przyznam, że było mi niewygodnie, bo musiałam ułożyć stówy i pięćdziesiątki razem, żeby mieć gdzie chować wydruki.
Wreszcie kolejka się skończyła i podeszła do mnie owa koleżanka z biura i oddała mi posy, te same, których tak szukałam.
- Gdzie były? – spytałam.
- Klientka przyniosła. – Zrobiłam wielkie oczy. – Ona mówiła, że w domu dopiero zauważyła, że syn je ma. Nie wiedziała skąd to się wzięło, ani co to jest, dopiero później przypomniała sobie, że byli w sklepie. No to wzięła te posy, wsiadła w samochód i je przywiozła. A potem mnie się pyta czy to coś ważnego jest. No to ja mówię, że tak, że dziewczyna nam tu prawie na zawał zeszła, jak zobaczyła, że wydruków nie ma...
Ponoć klientka strasznie przepraszała za tę sytuacje. W każdym razie mnie kamień spadł z serca.

Delikatesy Bomi

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 692 (900)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…