Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#74849

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ostatnio pojawiło się tutaj kilka historii o dzieciach w wieku szkolnym, maltretowanych psychicznie i fizycznie przez swoich rówieśników. I o właściwie żadnej reakcji rodziców tych dzieci. Takie „zamknijmy oczy, to problem może sam zniknie”. To mi przypomniało pewne wydarzenie z życia mojego syna i parę zdań, które uratowały mu tyłek.

Otóż przeprowadziliśmy się całą rodziną w nowe miejsce. Podstawówka i gimnazjum tuż koło domu, parking, na którym zawsze były miejsca, wszędzie blisko – raj w mieście. Sprawa świetna po rocznym mieszkaniu na wsi (i to na kolonii). Ale nie dla naszego syna – Michała dajmy na to, który był nowy w szkole (czwarta klasa podstawówki). A wiadomo, że nowy, to najlepsza zabawka do dręczenia. Syn był zawsze szczupły, grzeczny i nieagresywny.

Któregoś dnia opowiedział mi, że jacyś dwaj starsi od niego chłopcy, zaczęli mu dokuczać, kiedy wychodził ze szkoły. Grozili mu pobiciem, a kiedy nie reagował, rzucili się w jego stronę. Michał salwował się ucieczką. Mieszkaliśmy tuż obok, więc miał nadzieję, że po prostu czmychnie do domu. Ale zapomniał o domofonie. Miał za mało czasu, żeby wbić kod i zatrzasnąć drzwi, zanim by go dogonili. Pobiegł więc do otwartej klatki obok. Tam go dopadli. Popychali, kopali. Nawet wtedy, kiedy już leżał.
Syn bardzo to przeżył. Kto by nie przeżył. Dla rozrywki dwóch starszych od ciebie chłopaków goni cię, a potem bije. Koszmar! Na szczęście obrażenia były niewielkie.

Następnego dnia poszłam do szkoły. Rozmawiałam z wychowawczynią Michała i z panią dyrektor. Nijak nie mogły mnie uspokoić, że sytuacja już się nie powtórzy. Okazało się, że jeden z chłopców, ten bardziej agresywny, wielokrotnie był już upominany, a jego rodzice byli wzywani do szkoły. Jednak nigdy się w niej nie pojawiali (wie pani, w domu coś się u nich musi dziać, może przemoc, na pewno alkohol). W swej zapalczywości (naiwności jak kto woli) chciałam porozmawiać z rodzicami tego chłopca, skoro do szkoły się nie kwapili. Ale odmówiono mi podania adresu. Próbowano zniechęcić słowami, że co się będę na kontakt z patologią narażać.

No dobra. Ale worka treningowego nie będzie mi nikt z syna robił!

I nagle rozwiązanie samo się napatoczyło.
Kiedy wracaliśmy z synem z pobliskiego sklepu, Michał pokazał mi jednego ze swoich oprawców. Tego bardziej agresywnego. Krzyknęłam do niego, żeby do nas podszedł. Nie chciał. Niewiele myśląc wydarłam się do niego mniej więcej tak: "Jeżeli jeszcze raz ty lub ktoś inny z tej szkoły tkniecie mojego syna, to znajdę cię! Spod ziemi wykopię, jeśli będzie trzeba! Ale tobie nic nie zrobię! Zrobię za to twojemu ojcu! Taki wpierd* dostanie, że raz na zawsze nauczy się jak wychowywać syna, żeby innych nie krzywdził!"

I o dziwo poskutkowało.

Do końca gimnazjum Michał był jakoś tak nietykalny. Chociaż byłam nastawiona na walkę o niego, walczyć więcej nie musiałam. Wiem, że to co poskutkowało w tej sytuacji, w innej byłoby tylko wodą na młyn dalszej przemocy. I w sumie fuksem się nam udało... Ale czytając tutaj inne historie, zupełnie nie rozumiem, jak można nie starać się chronić własnego dziecka. Mnie emocje po prostu roznosiły, kiedy dowiedziałam się, że Michał cierpi. Zrobiłabym wszystko, żeby go ochronić. Wszystko.

szkoła i okolice

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 260 (310)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…