Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#75198

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Przeglądając któryś raz z kolei piekielnych postanowiłem podzielić się z czytelnikami swoimi piekielnymi doświadczeniami.

Będzie o służbie zdrowia, ale nie o dzisiejszej a tej z lat dziewięćdziesiątych. Uprzedzam, że będzie trochę długo.

Swego czasu musiałem regularnie uczęszczać do przychodni w związku z "numerem jaki wykręcił mój "kochany" ojciec(kiedyś o tym opowiem). Moja matka obawiała się, że nie będę mógł zostać ojcem jak dorosnę ( miałem około sześciu lat ). Postanowiła więc skonsultować się z naszym lekarzem rodzinnym. Początkowo wydawało się, że trafiliśmy na uśmiech losu bo okazało się, że owa lekarka zna się na tych sprawach całkiem nieźle. I na tym chyba cały optymizm się skończył. Po pierwszej wizycie w celach terapeutycznych miałem jej kompletnie dosyć. Wymyśliła sobie, że najlepszym sposobem na to żeby sześciolatek miał sprawny "sprzęt" jest ugniatanie go odpowiednimi ruchami oraz innymi dziwacznymi czynnościami. Dla mnie było to bolesne i szokujące doświadczenie bo nie byłem przyzwyczajony do takich rzeczy a tym bardziej, że ktoś oglądał mój narząd. Po paru sesjach moja matka zrezygnowała z nich (głównie z powodu bólu jaki towarzyszył mi podczas korzystania z toalety, a później pojawił się podczas mojego dorastania i wiadomych nocnych sytuacjiach), ale niestety nie był to koniec piekielności owej lekarki.

Parę miesięcy później zakazała mi pływania i korzystania z jakichkolwiek miejsc służących temu celowi. Jej zdaniem gdybym to robił to mógłbym poważnie zaszkodzić swojemu kręgosłupowi. Po jakimś czasie i tak zacząłem pływać gdyż były to obowiązkowe zajęcia w podstawówce. A po za tym jak to miało zaszkodzić mojemu kręgosłupowi?

Pół roku później moja matka zdecydowała się zmienić lekarza prowadzącego. Działania pani doktor przelały czarę goryczy.

Początkowo był to tylko zwykły kaszel. Dostałem jakieś syropy i zalecenie żeby siedzieć w domu. W ciągu następnego tygodnia sytuacja się pogorszyła. Zacząłem kaszleć coraz mocniej aż zaczynało boleć mnie gardło. Lekarka stwierdziła jednak, że to normalne i muszę przyjmować jakieś dodatkowe syropki. Noc po wizycie była koszmarna. Pamiętam tylko tyle, że prawie nie spałem i czułem się jakby miało mi urwać gardło razem z całym przewodem oddechowym. Moja matka do dziś twierdzi że brzmiałem jak ktoś chory na zapalenie płuc albo wieloletni palacz. W każdym razie następnego dnia udaliśmy się znowu do przychodni, a mama była w tak bojowym nastroju,że spopieliłaby babę wzrokiem.
Na miejscu okazała się jednak, że naszej lekarki nie ma bo coś tam i nie ma nas kto przyjąć. Moja matka była jednak na tyle wściekła (a przy tym bała się o mnie), że udało się jej wywalczyć wizytę u innej pani doktor. Lekarka ta z resztą sama nalegała bo po tym jak wyszła z gabinetu po karty pacjentów nie widziała problemu w przyjęciu pacjenta innego lekarza.

W gabinecie sprawa potoczyła się bardzo szybko. Po opisaniu objawów i zajrzeniu do gardła dostałem natychmiastowe skierowanie do szpitala. Okazało się że miałem bardzo mocno powiększonego migdałka. Z każdą chwilą był większy i coraz bardziej uniemożliwiał mi normalne oddychanie. Na szczęście udało się go bez problemu usunąć. Nie pamiętam już szczegółów zabiegu ale jedno utkwiło mi w pamięci na zawsze. Gabinet był zasyfiony jakimiś zakrwawionymi opatrunkami i paroma wyrwanymi migdałkami. W porównaniu z dzisiejszymi szpitalami to był koszmar.

Jak już wyżej wspomniałem po tym wydarzeniu moja mama zdecydowała się przenieść mnie do lekarki, która rozpoznała prawidłowo przyczynę mojego kaszlu. Jedynym problemem były krzywe spojrzenia mojej dawnej lekarki na mnie i moją matkę. Do dzisiaj się zastanawiam na co ona oczekiwała po tym jak się okazało, że omal mnie nie zabiła? Że dalej będę jej pacjentem?
Prawdopodobnie bo tych dwudziestu latach jakie minęły od tego wydarzenia przeszła już na emeryturę, ale jakiś niesmak pozostał. No i oczywiście bolesne wspomnienia :D

PS. Aby uprzedzić pytania powiem wam od razu, że system w tej przychodni był dziwny i sam do dzisiaj go nie rozumiem. Nie pamiętam dokładnej liczby lekarzy ale każdy z nich miał przydzieloną określoną liczbę pacjentów w zróżnicowanym wieku. Plusem było to że jeden lekarz miał wyłącznie starszych pacjentów i okupowali oni w zasadzie jeden gabinet. Co najciekawsze przychodzili oni o czasie swojej wizyty i grzecznie czekali pomagając czasem obcym ludziom.

słuzba_zdrowia

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -9 (17)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…