Kolejna historia ze studiów.
Były to studia dotowane przez UE, toteż poziom wykładowców jak i ich nastawienie do pracy pozostawiały wiele do życzenia. Był tylko jeden wykładowca, którego naprawdę można nazwać właściwym człowiekiem na właściwym miejscu - pan doktor S.
Około 30 lat, człowiek z pasją, jedyny wykładowca u którego nikt nie rozwiązywał krzyżówek, bo wszyscy słuchali. Jedyny, który nie mówił do ściany, bo wszyscy aktywnie uczestniczyli w zajęciach.
Przyszło do wyboru promotora. Pani dziekan zebrała całą grupę w sali, na tablicy wypisała kilka nazwisk wykładowców i po kolei pytała, kto chce u kogo pisać pracę. Ale zaraz... Coś jest nie tak. Ktoś zadaje pytanie:
- A dlaczego nie ma pana doktora S?
- Bo jakby był pan doktor S, to wszyscy by chcieli u niego pisać.
Nie wiem jak to skomentować, pozostawię to wam. Dodam, że z musu pisałem u pani, do której musiałem jechać 80km po jakieś tam wytyczne, bo wzięła sobie wolne i nie było jej na uczelni, a mailem przesłać nie chciała, "bo nie".
Były to studia dotowane przez UE, toteż poziom wykładowców jak i ich nastawienie do pracy pozostawiały wiele do życzenia. Był tylko jeden wykładowca, którego naprawdę można nazwać właściwym człowiekiem na właściwym miejscu - pan doktor S.
Około 30 lat, człowiek z pasją, jedyny wykładowca u którego nikt nie rozwiązywał krzyżówek, bo wszyscy słuchali. Jedyny, który nie mówił do ściany, bo wszyscy aktywnie uczestniczyli w zajęciach.
Przyszło do wyboru promotora. Pani dziekan zebrała całą grupę w sali, na tablicy wypisała kilka nazwisk wykładowców i po kolei pytała, kto chce u kogo pisać pracę. Ale zaraz... Coś jest nie tak. Ktoś zadaje pytanie:
- A dlaczego nie ma pana doktora S?
- Bo jakby był pan doktor S, to wszyscy by chcieli u niego pisać.
Nie wiem jak to skomentować, pozostawię to wam. Dodam, że z musu pisałem u pani, do której musiałem jechać 80km po jakieś tam wytyczne, bo wzięła sobie wolne i nie było jej na uczelni, a mailem przesłać nie chciała, "bo nie".
studia
Ocena:
230
(256)
Komentarze