Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#75352

przez ~Arthien ·
| Do ulubionych
Czytając o pogrzebie od razu przypomniał mi się najbardziej piekielny w jakim miałam okazję uczestniczyć.
Zmarła pani Piekielna. Ogólnie kobieta dość zdrowa, śmierci kompletnie się nie spodziewała. Mieszkała w jednej z tych podkarpackich wsi, gdzie w zasadzie wszyscy młodzi wyjechali, a najważniejszą personą jest tu proboszcz.

Piekielna była osobą znaną wszystkim, osoba bardzo aktywna społecznie, radna miejska, przewodnicząca koła gospodyń wiejskich i jeszcze kilku komitetów. Nie powiem, żeby wszyscy ją kochali, bo była bardzo bezkompromisowa i potrafiła zajść za skórę. Jednak robiła to bez żadnych dodatkowych dochodów (oprocentowanie pensji z rady miasta), po prostu -jak pisałam - typ społeczny.

Przyszło załatwić pogrzeb, więc córki udały się do wspomnianego już proboszcza. Odmówił pogrzebu, cytując "jakby on Piekielną pochował, to by sumienie mu spokoju nie dało". Wyraził niechętnie zgodę na mszę pół godziny po pogrzebie, ale nic więcej. Tu należy wam się wyjaśnienie. Piekielna kilkanaście lat wcześniej obudziła się podczas operacji i od tego czasu kościoły omijała z daleka, bo gdy weszła do środka od tych świateł robiło jej się słabo. Mimo to organizowała wycieczki babom ze wsi do różnych klasztorów, czy też na Częstochowę i zawsze jak dała radę spowiadała się i przystępowała do Komunii. Była wierząca.

Proboszcz doskonale o tym wiedział, ale nie dał się ruszyć, do Kościoła jej nie wpuści. Trudno. Strażacy powiedzieli, że chcą sami nieść trumnę spod domu (do cmentarza jakieś 15 minut pieszo), rodzina się zgodziła.
Dzień pogrzebu był paskudny. Tak padało, że nic nie było widać, szaro, zimno... Ogólnie jesień w najgorszym wydaniu. Strażacy wzięli trumnę i kondukt żałobny ruszył. Był burmistrz, wójt, wszyscy okoliczni działacze, nawet poseł na Sejm znalazł czas. Cała śmietanka towarzyska szła i mokła w tym deszczu. Ludzi nie liczyłam, ale pochód ciągnął się całą trasą. Osobiście tyle ludzi na pogrzebie nie widziałam. Deszcz tak zacinał, że mi osobiście nawet bielizna przemokła. Przychodzimy na cmentarz, a tam nikogo nie ma. Grób co prawda otwarty, ale kapłana brak.

Przecież sami jej nie pochowamy. Ktoś skoczył do kościoła (5 minut drogi) i przeprowadził wikarego. Z satysfakcją patrzyłam na niego, całego mokrego , bo nikt mu parasola nie przytrzymał. Jak tylko trumna uderzyła w ziemię wikary ogłosił, że msza za zmarłą odbędzie się za 5 minut. Serio. Córki ze łzami w oczach poprosiły, żeby wszyscy na mszę poszli, chociaż nie jest to normalny pogrzeb. W zasadzie był to maraton w błocie po kolana, ale wszyscy na czas byli w Kościele. Msza zaczęła się... 40 minut później. A na kazaniu było o tym, że odkładanie nawrócenia do śmierci to grzech wobec Ducha Świętego. I ta msza nic w zasadzie nie da zatwardziałej grzeszniczce.
Jestem osobą wierzącą, ale w tamtym momencie jakbym miała pochodnię sama podpaliłabym ten "przybytek boży".

Wieś gdzie diabeł mówi dobranoc

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 246 (290)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…