Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#75499

przez ~Anonek ·
| Do ulubionych
Czytając wyznanie http://piekielni.pl/74285 przypomniała mi się moja, bardzo podobna historia. Z tym że ja już taka doświadczona nie byłam.

Również poszukiwałam pracy, a że młody i zdesperowany człowiek czyha tylko na okazję, to kiedy na jednym z portali pojawiło się ogłoszenie o pracy biurowej telefon poszedł w ruch i CV zostało wysłane.

Dzień później telefon, "dziękujemy, CV zostało przyjęte i rozpatrzone, odezwiemy się". Okej, w porządku, czekam.

Miła pani rekruterka zaprosiła na rozmowę w centrum stolicy (tej ze smog(k)iem) i już następnego dnia miałam udać się na drugi etap rekrutacji. Wszystko pięknie i elegancko - praca biurowa, 8 godzin, stała pensja plus premie od osiągnięć, żyć nie umierać. Dla człowieka prosto po szkole wydawało się to jak bajka. Już marzenia o zaczepieniu się, już wyobraźnia podsuwa piękne scenariusze o własnym biureczku i kawusi, w końcu - myślę - praca na poziomie.

W tej chwili warto wspomnieć, że jeszcze podczas rozmowy z panią rekruterką usłyszałam, żeby zarezerwować sobie czas do godziny 18. Spotkanie miało zacząć się o 13. No dobra - myślę - nic to. Jako człowiek, który chce zrobić dobre pierwsze wrażenie, ubrałam się ładnie - koszula, czarne spodnie, marynarka - i ruszyłam na podbój świata.

Pierwsze zdziwienie było, kiedy znalazłam się w budynku. Powtarzam raz jeszcze - byłam niemal zaraz po szkole, więc doświadczenia z pracą prawie brak. Tak samo jak z rekrutacjami. Piątka młodych już czekała, godzina przyjęcia się zbliżała, pani sekretarka kazała rozebrać płaszcz i czekać z CV w rączce. Podkreślam, że była to późna jesień. I to dość nieprzyjemna.

W końcu weszliśmy, miły pan poprosił nas do pokoju i zaczął tyradę na temat zachwalania firmy. Zadawał pytania, próbował wyciągnąć ile wiemy na temat marketingu - jak się później okazało nic z tego nie miało przynieść nam korzyści. Przedstawił nad prezentację, czym się zajmują, że najważniejsze są relacje ze współpracownikami.

I tak po niemal godzinie w pokoju pojawił się zespół. Każdy z "nowych" dostał jednego "starego" pracownika, który miał mu objaśnić czym się zajmujemy. W praktyce. Po krótkim przedstawieniu się nawzajem komenda "wyjście". Płaszcze na plecy i ruszamy... na lunch.

Po drugiej godzinie padło hasło, że rozdzielimy się na trzy grupy, z czego każda ma inny obszar do załatwienia. Tu owszem, czerwona lampka się zapaliła, ale już za późno na odwrót. Wsiadamy do samochodu - w sześć osób - i jedziemy. Godzinę za miasto.

Jeśli jesteście dobrzy z matmy, to wydedukujcie ile już czasu minęło. Jak dojechaliśmy - podkreślam, że w samochodzie powiedziano nam jedynie i to po usilnych pytaniach, że mamy obserwować co się dzieje i słuchać, bo po powrocie będziemy zdawać egzamin - okazało się, że kolejny podział na grupy. Każda para miała po trzy bloki. Wtedy okazało się, że w praktyce wygląda to tak, że chodziliśmy pod drzwi do drzwi i pytaliśmy, czy ktoś chciałby zapisać się jako darczyńca fundacji.

Tak, wiem, mój błąd. Zero reaserchu wcześniej. Teraz mam nauczkę.

Smaczki - sami oceńcie czy piekielne.
1. Zaczęło padać, a na obskoczenie trzech bloków mieliśmy tylko dwie godziny (liczycie cały czas?)
2. Całe szczęście, że nie wzięłam butów na obcasie, do czego się przymierzałam. W swej naiwności niestety wzięłam cienką kurtkę, ponieważ samochód zaparkowałam niedaleko siedziby głównej w mieście
3. Od co trzeciego gościa (o ile był w domu) usłyszeliśmy, że jesteśmy złodziejami i jak to w ogóle w biały dzień chodzić po domach i żebrać
4. Do siedziby głównej w stolicy wróciliśmy, bagatela, o 22:30

Oczywiście konsekwencją było zapalenie oskrzeli, bo człowiek ani trochę nie był przygotowany na wyjście i łażenie całe popołudnie po osiedlach.

Pracę porzuciłam, zanim zdążyła się zacząć, bo czerwona lampka, która się zaświeciła odpaliła google'a i wyczytała, że firma, która zbiera darczyńców i fundacje, z którymi współpracują mają wspólnego właściciela. Och, hell no.

I teraz pytanie - kto był bardziej piekielny.
a) pani rekruterka, która nie dość, że okłamała (18 a 22:30 to różnica, zwłaszcza gdy robi się zimniej), to jeszcze zdziwiona, że rezygnuję
b) nasi opiekunowie, którzy słowem podczas lunchu nas nie uprzedzili, że będziemy cały dzień latać i sami zjedli, a my biedne szaraczki musieliśmy potem latać za kebsem nocnym
c) rodzina, która stwierdziła, że "jak to, Anonek, mogłaś odrzucić TAKĄ WSPANIAŁĄ ofertę pracy biurowej"!

szukanie pracy oferty marketing

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 140 (178)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…