Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#75797

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O współlokatorach z kosmosu.

Pierwszy rok studiów, miasto oddalone o jakieś 600 km od mojej rodzinnej miejscowości. Nowy rozdział w życiu, samodzielność, wspaniałe perspektywy.

Zdecydowałam się na zamieszkanie z kimś, kogo "jako tako" znam. Dziewczyny z mojego miasta. Jedną znałam [dajmy jej imię Żynia, zazwyczaj zdrobnienie od Grażyny, tu: podobieństwo do słowa ŻENA nieprzypadkowe), gdyż nasze "paczki" były zaprzyjaźnione, choć nie mogę powiedzieć, że dziewczynę poznałam na wylot. O drugiej słyszałam tylko co nieco (niech się tu zwie Ania (bo chyba wszystkie Anie, które znam, są takie poczciwe), osobiście nie miałam przyjemności poznać przed zamieszkaniem.

Ania miała dla siebie jedynkę, ja i Żynia - ponieważ zależało nam na niższych kosztach - zamieszkałyśmy razem w jednym pokoju.
Od czego właściwie się zaczęło? Nie pamiętam chronologii.
Żynia była w porządku. Wyluzowana dziewczyna, towarzyska, wesoła, bardzo elastyczna.

Elastyczna? Tak, bo:
1. Zlew zawalony naczyniami? Luuuuuz, przecież trzeba korzystać z życia, imprezować, spać do południa, kto by się ta zmywaniem przejmował.

2. Śmierdzący kurczak w lodówce? Luuuz, kto tam do lodówki zagląda i ją wącha, przecież świeży kurczak jest świeży przez miesiąc (otwarcie lodówki czuło się w pokoju oddalonym o kilka metrów; dochodzenie, co tak śmierdzi, chwilę trwało).

3. Skończyły mi się tampony? Luuuz, przecież współlokatorka ma pełną ich sakiewkę. Rozumiem, by posiłkować się tym, co jest, gdy własnego się nie ma. Ale tu mowa o notorycznym "menstruacyjnym utrzymywaniu się" na współlokatorce. Wiedziałam, że Ania używa tylko podpasek, więc spytałam Żynię, czy używa moich tamponów "no coo Ty, to co ja na tampony nie mam?". Cóż, nic się nie zmieniło.

Zaczęłam nastawiać pułapki w stylu "niedomknięty zamek". I widziałam, że ktoś wciąż mi perfidnie podbiera. To nie była kwestia finansowa. Dziewczynę naprawdę było stać na wiele rzeczy - co chwilę chodziła do centrum handlowego, kupić sobie nowy ciuszek. Rozumiem zużycie tamponów i ich odkupienie, bo ma się gorsze dni. Rozumiem wspólny zakup i wspólne użytkowanie. Ale lepsze jest żerowanie na innych.

Pułapka zastawiona, pewność, że ktoś tampony podbiera jest - znów jej zwróciłam uwagę. Tampony magicznie przestały zużywać się w takim tempie.

4. Żel pod prysznic Ani, niebieski. Korzystamy z jednej łazienki, kosmetyków jest niewiele, więc widać, że Żyni skończył się żel po prysznic, już tydzień temu - prysznic bierze, a żelu nie kupuje. Ta sama historia, co z moimi tamponami, lepsze zakończenie. Pułapką Ani była kreska zaznaczona markerem na butelce żelu. Żelu ubywa, winnych brak. Ania wyjeżdża na kilka dni, wraca.... Żelu przybyło. Ponad kreskę! Ktoś poczuł się winny (choć nigdy się nie przyznał). Dziwne.... Żynia kupiła sobie żel. Niebieski. Sporo już zużyła.

5. Żynia miała swoją ukochaną patologiczną ekipę z naszej miejscowości. Często ktoś ją odwiedzał, przesypiał u nas. Chłopak, który najczęściej u nas spał, był w porządku. Ale zdarzało się, że zbiegała się cała kompania patologii (czemu patologii? ludzie mądrzy i w porządku, ale sprawiający wrażenie, że bez używek życie nie ma sensu. Dla mnie to patologia). Pomijając wieczór, w którym zaprosiła obrzydliwego gościa, który czuł się panem wszechświata i spał totalnie ubzdryngolony, brudny na całej paszczy sosem spaghetti w dziewczęcych dżinsach z brzuchem na wierzchu (do dziś to jeden z gorszych widoków w moim życiu), na MOIM łóżku i w MOJEJ pościeli...).

Pewnego wieczoru wpadło pijane towarzystwo, chciało jeść, no to co? Do lodówki! A ponieważ Żynia rzadko jadła coś poza wielką michą makaronu z obrzydliwym sosem pomidorowym (przysięgam... najtańszy makaron z sosem z torebki, w ilościach gigant, jeden posiłek na dzień), no to trzeba było dobrać się do tego, co było. Ania ma zwyczaj, iż spędza weekend na gotowaniu, by przygotować sobie zamrażarkę pełną gotowego jedzenia na około miesiąc. Więc jest tego dużo. Co zrobiło towarzystwo? Zjadło jej mrożone kotlety. Tak z 40. Żynia nie poczuła się winną.

6. Przywłaszczanie nieswojego. Ja, jako studenciak bez przybytku, miałam swoją miskę i dwa kubki. Ale Ania wyposażyła właściwie całą kuchnię w swój sprzęt. Patelnie, tostery, mikrofalówki, wszelkie naczynia, zwykłe i żaroodporne. Ale co tam, własność wspólna. Można wziąć naczynie żaroodporne na imprezę do swoich patologicznych znajomych i go nie przynieść. Przez tydzień. Przez miesiąc. Nigdy.
Ci sami znajomi poczęstowali się rolkami, które były w naszym mieszkaniu (należały do właścicielki). No cóż, dlaczego Żynia miałaby ich prosić o ich zwrot? Przecież trzeba się wszystkim dzielić.

Absurdalnych sytuacji było więcej. Prócz notorycznego niesprzątania, całodziennego oglądania ryjących mózg seriali (i tylko tego, żadnego innego celu w życiu nie ma), nieodpowiedzialności za własne lub swoich przyjaciół czyny i wyznawania zasady "wszystko jest wspólne, tylko ja nic z siebie nie daję", ten człowiek był jednym wielkim paradoksem.

Żynia mieszkała z nami około pół roku. Przestała chodzić na zajęcia, uczelnia ją wywaliła, a ona, zamiast nam o tym powiedzieć - stwierdziła, że choruje (niedotlenienie mózgu, HAHA) i musi co tydzień jeździć na zastrzyki do STOLYCY. W ten sposób chciała wyprowadzić się tak, byśmy nie miały do niej żalu, że zostawia nas w ciągu roku akademickiego (dla mnie oznaczało to podwójne koszty za pokój). Żałosne jest to, że po tych wszystkich piekielnościach my wciąż jej ufałyśmy. Uwierzyłyśmy w wymyśloną chorobę.

Wyjechała. Zostawiła mnóstwo swoich rzeczy (komputer, ubrania, meble), które miała odebrać. Nigdy tego nie zrobiła, bo przecież trzeba być mega ogarniętym człowiekiem, żeby takie rzeczy zorganizować.

Kontakt się zerwał, rzeczy zostały. Finalnie wywalone do śmieci z przyjemnością (tak, działający komputer też). Ponieważ wciąż łączyły nas wspólne znajomości, dowiedziałam się, że ludzie, dla których przeniosła się do innego miasta (jej najlepsi przyjaciele, od zawsze!), nie chcą mieć z nią nic wspólnego. Mieszkali razem w centrum stolicy, była odpowiedzialna za wynajem mieszkania. Przyjaciele płacili jej, ona płaciła właścicielowi... Cóż, ponoć właściciel przez kilka miesięcy żadnych pieniędzy nie otrzymał.

Dziwny człowiek. Dziewczynie naprawdę pieniędzy nie brakowało. Była rozpieszczoną dziewuchą z rozpadniętego małżeństwa, gdzie każdy z rodziców starał się jej zapewnić dobry byt.

Finał? Gdy ją widzę (raz na kilka lat), to unikam, nawet cześć nie powiem. Dlaczego? Ponieważ jest 1 z 2 ludzi, którymi w życiu szczerze gardzę. Drugą jest jej znajomy, który leżał umorusany sosem na moim łóżku i jest z pewnością materiałem na następną historię.

współlokatorzy

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 205 (285)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…