Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#75952

przez ~geniusz1zla ·
| było | Do ulubionych
Hej. Chciałabym opowiedzieć wam moją historię z gimnazjum. Mam już to (na szczęście) za sobą i nawet nie było tak źle. W miarę ogarnięci nauczyciele, naprawdę mili ludzie i super budynek oraz poziom nauczania. Niestety, nie wszystko było takie fajne, a raczej nie każdy był taki miły. Pragnę wam opowiedzieć o najwredniejszym człowieku, jakiego w życiu spotkałam.

Na potrzeby historii nazwę go po prostu K od słowa "kujon", bo faktycznie takowym był. Jeśli chodzi o wiedzę, to muszę obiektywnie przyznać, że mało kto w jego wieku (mieliśmy wtedy po 15, 16 lat, kiedy był tak wredny) mógłby się z nim równać. I chociaż była to najwredniejsza osoba, jaką znałam, to jednocześnie najmądrzejsza. Już w pierwszej klasie gimnazjum zdobył laureata z pięciu olimpiad (matma, chemia, fizyka, geografia i angielski), a w drugiej bodajże z 7 lub 8. W drugiej klasie także zaczął z większości przedmiotów realizować indywidualny tok nauczania, dzięki czemu na początku klasy trzeciej z matmy i fizyki ocierał się już o materiał ze studiów, by wreszcie regularnie uczęszczać na wykłady na politechnikę. Całki, fizyka kwantowa, czy chemia molekularna nie były żadnym wyzwaniem. Pewnie miałby IQ geniusza... I przez to wydawało mu się, że był lepszy od nas wszystkich...

Dla nauczycieli był miły. Tak miły, że nawet nie wiedziałem, że można takim być. Całą poranną przerwę stał pod drzwiami wejściowymi i otwierał wszystkim z nich drzwi, pytał co słychać i żartował z uśmiechem. Na każde ze swoich licznych kółek zainteresować przynosił ciastka i częstował. Aktywny na lekcji, dowcipny i elokwentny... to tylko pozory.

Dla kolegów i koleżanek był podły. Mówiłam, że otwierał drzwi nauczycielom. Jak kiedyś nauczycielka fizyki szła do szkoły, a ja z przyjaciółką szłyśmy za nią, to K oczywiście drzwi otworzył. Nauczycielka przeszła, podziękowała i zniknęła w pokoju nauczycielskim, a K specjalnie poczekał, aż my znajdziemy się przy drzwiach i ŁUP. Zatrzasnął je z całej siły. Moja przyjaciółka oberwała w nos i miała złamany. Ja tylko odskoczyłam i przewróciłam się. Jak nauczycielka przyszła z powrotem, to K prawie z płaczem mówił, że nas nie zauważył i chciał na własnych rękach zanieść moją przyjaciółkę do pielęgniarki. Kamera nie zarejestrowała niczego, co by świadczyło o jego winie. To my dostałyśmy nagany za pomówienia.

Znów ja padłam ofiarą. Nie umiałam kiedyś przy tablicy rozłożyć liczby na czynniki pierwsze, więc dostałam 1. K podszedł do mnie na przerwie i taki dialog był:

K: - Jak byś rozkładała liczby tak samo jak rozkładasz nogi, to byłabyś lepsza ode mnie w matematyce!
Ja: - Słucham? (nie wierzyła w to, co usłyszałam)
K: - Nie dość, że idiotka, to jeszcze uszu nie myje! Jesteś kretynką i skończysz jako menelica!

I poszedł, odepchnąwszy mnie na bok.

Kolejny tekst, tym razem do innej mojej przyjaciółki, która nie przeszła do drugiego etapu polonistycznej olimpiady:

K: - I co, debilko? Nie udało się?
O(ona): - Nie kpij już sobie, co?
K: - Będę kpił, bo mnie wkurzasz! Myślisz, że zgłosiłaś się do konkursu i możesz rywalizować ze mną?
O: - Nie jesteś najmądrzejszy na świecie! Są lepsi!
K: - A niby kto, co?! Jak śmiesz do mnie tak mówić?!

I oblał ją wodą z butelki, po czym poszedł. Wychowawczyni stwierdziła, że ona sama siebie oblała i teraz chce wrobić K, bo "zazdrości, że z nią wygrał".

Kiedyś na korytarzu jednemu chłopakowi wypadł telefon. K, który siedział pod ścianą i rozwiązywał całki, momentalnie rzucił zeszyt, podskoczył, podniósł telefon i cisnął nim do kosza.

- Szukaj sobie! - odpowiedział, wskazując na śmietnik (cały pełen śmieci, a telefon z tego, co pamiętam spadł na sam dół) i wrócił do swoich całek.

Wreszcie klasowo postanowiliśmy się z nim rozprawić i przy wstawianiu ocen na semestr doprowadzić do jego obniżenia K. Wystawialiśmy je na lekcji wychowawczej. Najpierw każdy oceniał siebie, a potem klasa oceniała jego. K oczywiści napisał na komputerze wszystkie swoje konkursy, kółka, zasługi (sporo, to prawda, najwięcej z klasy), po czym powiedział:

K: - To jasne, że nikt w szkole nie może się ze mną równać!

I wtedy do akcji wkroczyliśmy my. Po kolei powiedzieliśmy wychowawczyni, co on nam robił, a niektórzy potrafili nawet wskazać datę. Nauczycielka nie dowierzała, a K się zląkł. Postanowił działać.

Rozpłakał się, łzy leciały strumieniami, po czym zaczął krzyczeć, że się go oczernia, że on nic nie robi, że to kłamcy i oszuści. Nauczycielka przytuliła swojego pupilka, aby go pocieszyć, a on w tym momencie pokazał nam za jej plecami środkowy palec.

N: - Zawiodłam się na was! Żeby tak kolegę pogrążać! On jest bardzo grzeczny i dobrze się uczy!

I co? Każdy, kto opowiedział jakąś historię na temat K miał obniżone zachowanie. Znowu!

Mijały miesiące, a K rozwiązywał coraz to trudniejsze zadania, coraz bardziej widać było, że na wiele tematów wie więcej od nauczycieli i coraz bardziej dziwaczał. Codzienne donoszenie, ubliżanie i komentowanie cudzej wiedzy i wyglądu było normą. Dziewczyny potrafiły płakać przez niego w łazience.

Biologia. Omawiamy owady. K przynosi na lekcję pudełko z zapałkami, a w nim pająki (nikt go o to nie prosił). Gdy nauczycielka znika na chwilę na zapleczu, to podbiega do ławki dwóch dziewczyn i wysypuje pająki na ich głowy, a te dziewczyny akurat cierpiały na arachnofobię, o czym on doskonale wiedział. Pisk, krzyk, nauczycielka wraca. Wówczas K podbiega, zabiera pająki, podtyka nauczycielce pod nos i mówi:

K: - To gatunek XXX. Występuje w YYY. Żywi się ZZZ itp.
N: - Brawo K. Dostajesz szósteczkę. Wypuść pająki za okno.

I znów mu się upiekło.

Ale i jemu nie zawsze wszystko wychodziło. Pod koniec roku szkolnego, w maju organizowany był "konkurs mózgu". Codziennie rano w szkole ukazywała się na tablicy szkolnej zagadka logiczna, jakieś zadanie o wyjątkowym poziomie trudności itp. K postanowił wygrać ten konkurs (K: "Jak ja nie dam rady rozwiązać tych zadań, to już nikt nie da rady"). Klasowo postanowiliśmy pokazać mu, że sie myli. Można było dobierać się w grupy, więc cała nasza klasa była jedną grupą, a on był sam. (N: "Jak możecie być przeciwko waszemu koledze. On was poprowadziłby do zwycięstwa!").

Konkurs trwa, K wyraźnie prowadzi. Za każdym razem (nawet jak zaczynamy na 3 lekcji), to on jest w szkole już koło 7 rano i czeka przy tablicy na powieszenie zagadki, więc wygrywa każdą. Jest już połowa czerwca i powoli nadchodzi koniec konkursu. Ostatnia finałowa zagadka i następuje nagły zwrot. Ten, kto ją rozwiąże, ten otrzyma podwojenie swoich punktów. My mieliśmy grupą bodajże koło 10, a K miał jakieś 18-19. Ważne tylko, że dzięki rozwiązaniu ostatniej zagadki moglibyśmy go wreszcie pokonać.

Rano przychodzimy więc klasą pod tablicę i otaczamy ją ciasnym kręgiem. K przychodzi nieco później. Przebija się do tablicy, wrzeszcząc:

K: - Z drogi, z drogi! Zejdź mi z drogi! Won!

Tak się przepychał, że nawet uderzył kilka osób pięścią w twarz. Ale wreszcie nauczycielka zawiesiła zadanie, robimy zdjęcia i szybko rozwiązywać. Klasą udaliśmy się (jeszcze przed lekcjami to było) do sklepiku i zaczęliśmy główkować, a K zajął jedną z sal lekcyjnych. Jak się później dowiedzieliśmy, zabrał się do tego zadania od bardzo złej strony - robił ponoć jakieś operacje na macierzach, rozpatrywał kolejne permutacje i korzystał z takich twierdzeń, że nauczyciele nie byli w stanie tego zweryfikować. A odpowiedź była prosta, wobec czego nasza klasa rozwiązała zadanie pierwsza. Wysłaliśmy dwie osoby, aby zanieśli rozwiązanie do pokoju nauczycielskiego.

Po drodze zauważył ich K i wpadł w szał. Sam chyba jeszcze nie skończył i zaczął ich gonić. Dopadł ich na schodach. Mimo, że był chucherkiem, to nagle dostał tyle siły, że poradził sobie z dwoma wielkimi chłopami. Jednego poturbował, a drugiego zrzucił ze stopni. Wydarł im kartkę, poprawił włosy po szarpaninie i zapukał do pokoju nauczycielskiego.

Nauczycielka otworzyła, a on mówi:

K: - Oto rozwiązanie!

Kobieta szybko przejrzała kartkę i oznajmia mu, że wygrał. K się cieszy, podskakuje i uśmiecha się do kobiety, jednak ta nagle zmieniła minę.

N: N... niezupełnie. - Zawahała się, po czym pokazała mu kartkę. - Właśnie oddałeś mi pracę swojej klasy, więc... to oni wygrywają...

K na początku osłupiał, a na miejsce przybyła reszta naszej paczki. Wszyscy zaczęli się cieszyć i śmiać. Wspominałam, że na kartkach trzeba się było podpisać, a on nie pomyślał, że my napisaliśmy na samym szczycie "grupa klasowa 1C"? Sam oddał naszą pracę, przekreślając swoją szansę na zwycięstwo. I dobrze mu tak! Pamiętam, że potem poszliśmy na dyskotekę, aby to świętować. A jak się okazało, że przegrał, to wpadł w szał. W życiu nie widziałam tak wściekłego człowieka. Wyzywał, rzucał wszystkim, co miał pod ręką, pluł na innych, nawet nauczycielkę wytargał za włosy. Potem zostały tylko dwa tygodnie do końca szkoły i tle go widzieliśmy. Nagle wygrzeczniał, ale miał poprawne na koniec i naganę z wpisem do akt po tym, co zrobił. Tylko w dniu wydania świadectw przyszedł, wziął swoje kilkanaście 6 i poszedł, rzucając: "żegnam, frajerzy".

Dzisiaj, z perspektywy czasu śmieję się z tego, ale jednocześnie robi mi się przykro. To, że ktoś jest najlepszy i najmądrzejszy, to nie oznacza, że wszystko mu wolno, a na pewno już nie wolno mieszać innych z błotem. Mam też żal do nauczycieli, że wierzyli jednej osobie, a nie 23, wśród których także byli dobrzy uczniowie. Ale wy nie musieliście męczyć się z nim 3 lata, więc może chociaż się pośmiejecie. :)

szkoła

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -11 (19)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…