Dlaczego ludzie nie mogą być normalni?
Wyobraźcie sobie urokliwą wioskę z jeziorem w centrum. Dookoła jeziora biegnie oficjalna ścieżka Nordic Walking. Z rzadka chadzam tamtędy na spacer. I dzisiaj właśnie szłam. Niestety, bez kijków...
Przy kąpielisku mieszkają Bukowscy. Mają owczarka podhalańskiego - samca (takie bydle, gdy stanie na tylnych łapach, jest wyższe ode mnie). A wiecie, czego nie mają? Płotu.
Nie pierwszy raz szłam tamtędy, ba, korzystaliśmy niejednokrotnie z Kochanym z kąpieliska - nigdy nie było problemów. Ale dzisiaj, tak sądzę, byłam o krok od bardzo powolnej i bolesnej śmierci.
Szłam obok kąpieliska, gdy bydlę na mnie ruszyło. Nie wiem czemu. Sierść zjeżona, kły obnażone, za moment atak. Stanęłam jak słup soli - jak zacznę uciekać, to za mną pobiegnie i mnie dorwie. Ułamek sekundy, decyzja podjęta: stoję. Przodem do niego. Wyhamował metr ode mnie. I chce mnie rozszarpać, jeży się, szczeka jak opętany. Ja stoję i patrzę mu prosto w oczy, starając się, by mój wzrok mówił "wara!", a w środku trzęsłam się na każde jego głębokie, niskie szczeknięcie.
Próbuję się wycofać. Robię krótki krok - pies jeszcze bardziej się wścieka, szykuje się do skoku (taki jakby "ukłon"). Szybkie rozeznanie:
- jak stoję, to wścieka się, ale nie atakuje
- jak się ruszę, to mnie zamorduje.
Kątem oka zauważyłam starego Bukowskiego w oknie. Ale nie kwapił się, by mi pomóc.
Co miałam robić? Stałam. Jedną minutę, dwie, dziesięć, piętnaście. Znikąd ratunku. Przerażona, zaczęłam marznąć, wyjścia z sytuacji ni widu, ni słychu. Co jakiś czas próbowałam się delikatnie odsuwać - pies się, za przeproszeniem, wku*wiał.
Uratował mnie przypadek. Na podwórze zajechał młody Bukowski. Psa zawołał. Ale pies posłuchał właściciela dopiero za którymś razem.
Wróciłam do domu roztrzęsiona. Gdy opowiedziałam, co się stało, mąż wstał i jazda opie*dolić właścicieli bestii. Na wszelki wypadek pojechał samochodem.
Z opowieści Kochanego:
Gdy zajechałem, pies już był zamknięty. Młody Bukowski wiedział o co chodzi i mówi:
- Przepraszam za zajście, nie było mnie w domu...
- Czemu taki groźny pies biega po okolicy niepilnowany!? Przecież to miejsce publiczne! Ścieżka, kąpielisko! Rzut beretem stąd plac zabaw...
- Już go nie wypuszczę, daję słowo.
Napatoczył się stary Bukowski. Mój mąż nie wytrzymał.
- Pan był w domu, tak?
- Jo, ja to widzioł.
- To czemu, do ciężkiej cholery, nie odwołał pan sukinsyna!?
- A no ja nie wiem...
Co, ku*wa!? Teatrzyk sobie podziwiał, stary idiota!
Mąż wziął głęboki oddech, policzył do dziesięciu i powiedział:
- Jeśli jeszcze raz zobaczę tę bestię na wolności, z bliska czy z daleka, to będziemy rozmawiać inaczej. Obiecuję.
OK, przeprosiny przeprosinami, ale jakim skretyniałym półgłówkiem trzeba być, by psa z tak silnym instynktem terytorialnym, wielkiego, agresywnego i nie do końca posłusznego właścicielowi puszczać samopas!?
Chyba już rozumiem dlaczego na pobliskim placu zabaw nie widuje się dzieci.
Jeszcze się trzęsę...
Wyobraźcie sobie urokliwą wioskę z jeziorem w centrum. Dookoła jeziora biegnie oficjalna ścieżka Nordic Walking. Z rzadka chadzam tamtędy na spacer. I dzisiaj właśnie szłam. Niestety, bez kijków...
Przy kąpielisku mieszkają Bukowscy. Mają owczarka podhalańskiego - samca (takie bydle, gdy stanie na tylnych łapach, jest wyższe ode mnie). A wiecie, czego nie mają? Płotu.
Nie pierwszy raz szłam tamtędy, ba, korzystaliśmy niejednokrotnie z Kochanym z kąpieliska - nigdy nie było problemów. Ale dzisiaj, tak sądzę, byłam o krok od bardzo powolnej i bolesnej śmierci.
Szłam obok kąpieliska, gdy bydlę na mnie ruszyło. Nie wiem czemu. Sierść zjeżona, kły obnażone, za moment atak. Stanęłam jak słup soli - jak zacznę uciekać, to za mną pobiegnie i mnie dorwie. Ułamek sekundy, decyzja podjęta: stoję. Przodem do niego. Wyhamował metr ode mnie. I chce mnie rozszarpać, jeży się, szczeka jak opętany. Ja stoję i patrzę mu prosto w oczy, starając się, by mój wzrok mówił "wara!", a w środku trzęsłam się na każde jego głębokie, niskie szczeknięcie.
Próbuję się wycofać. Robię krótki krok - pies jeszcze bardziej się wścieka, szykuje się do skoku (taki jakby "ukłon"). Szybkie rozeznanie:
- jak stoję, to wścieka się, ale nie atakuje
- jak się ruszę, to mnie zamorduje.
Kątem oka zauważyłam starego Bukowskiego w oknie. Ale nie kwapił się, by mi pomóc.
Co miałam robić? Stałam. Jedną minutę, dwie, dziesięć, piętnaście. Znikąd ratunku. Przerażona, zaczęłam marznąć, wyjścia z sytuacji ni widu, ni słychu. Co jakiś czas próbowałam się delikatnie odsuwać - pies się, za przeproszeniem, wku*wiał.
Uratował mnie przypadek. Na podwórze zajechał młody Bukowski. Psa zawołał. Ale pies posłuchał właściciela dopiero za którymś razem.
Wróciłam do domu roztrzęsiona. Gdy opowiedziałam, co się stało, mąż wstał i jazda opie*dolić właścicieli bestii. Na wszelki wypadek pojechał samochodem.
Z opowieści Kochanego:
Gdy zajechałem, pies już był zamknięty. Młody Bukowski wiedział o co chodzi i mówi:
- Przepraszam za zajście, nie było mnie w domu...
- Czemu taki groźny pies biega po okolicy niepilnowany!? Przecież to miejsce publiczne! Ścieżka, kąpielisko! Rzut beretem stąd plac zabaw...
- Już go nie wypuszczę, daję słowo.
Napatoczył się stary Bukowski. Mój mąż nie wytrzymał.
- Pan był w domu, tak?
- Jo, ja to widzioł.
- To czemu, do ciężkiej cholery, nie odwołał pan sukinsyna!?
- A no ja nie wiem...
Co, ku*wa!? Teatrzyk sobie podziwiał, stary idiota!
Mąż wziął głęboki oddech, policzył do dziesięciu i powiedział:
- Jeśli jeszcze raz zobaczę tę bestię na wolności, z bliska czy z daleka, to będziemy rozmawiać inaczej. Obiecuję.
OK, przeprosiny przeprosinami, ale jakim skretyniałym półgłówkiem trzeba być, by psa z tak silnym instynktem terytorialnym, wielkiego, agresywnego i nie do końca posłusznego właścicielowi puszczać samopas!?
Chyba już rozumiem dlaczego na pobliskim placu zabaw nie widuje się dzieci.
Jeszcze się trzęsę...
agresywny_pies
Ocena:
216
(298)
Komentarze