Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#76230

przez ~toniemojpies ·
| było | Do ulubionych
Ze dwie historie o psach się tu ostatnio pojawiły, więc i mnie się przypomniało.

Dawno temu to się działo, byłam wtedy w klasie maturalnej i przezywałam swój pierwszy „poważny” związek, czyli spotykałam się z chłopakiem już ok. dwa lata. Nie chłopak jest tu jednak ważny, a jego (a raczej jego rodziców) pies imieniem Brutus. Brutus był kundlem, wyglądał jak mocno przerośnięty podhalan i był dosyć groźnym psem – chyba agresywnym z natury, ale nauczonym posłuszeństwa. Rodzice mojego chłopaka mieli domek z ogródkiem i zadaniem psa było pilnowanie domu, wywiązywał się z tego znakomicie, ale poza „swoim” terenem nie był agresywny – wiem, bo często z moim chłopakiem zabieraliśmy go na długie spacery, więc widziałam jak się wtedy zachowywał (pies, nie chłopak).
Krótko mówiąc – Brutus był groźny, ale posłuszny, jednak słuchał tylko domowników, co zresztą jest chyba normalne. Ja miałam (u psa) status „szczególnego gościa”, czyli mogłam sobie pozwolić na o wiele więcej niż obcy czy „zwykli” goście, ale domownikiem nie byłam i nie czuł się zobowiązany do posłuszeństwa wobec mnie.

Któregoś dnia szłam do mojego chłopaka i z daleka zobaczyłam interesującą scenę – Brutus goni jakiegoś faceta. Gdy podeszłam bliżej okazało się, że jest to zabawa w „gonić króliczka” (wiecie, nie o to chodzi by złapać króliczka, ale by gonić go). Jak gościu zwalniał, to Brutus też, jak nabrał sił i przyspieszał, to Brutus też szybciej, tak aby cały czas sapać mu tuż za plecami. No przyznam się szczerze, że nie wytrzymałam i parsknęłam śmiechem, mimo że zdawałam sobie sprawę, że sytuacja jest wyśmienitą zabawą tylko dla psa, facet był autentycznie przerażony, no kto by nie był, gdyby gonił go pies wielkości cielaka…

Do domu mojego chłopaka był jeszcze spory kawałek, więc odpadało pójście tam po kogoś, kto zabierze Brutusa, musiałam poradzić sobie sama. Zawołałam go z cichą nadzieją, że lubi mnie na tyle, aby porzucić świetną zabawę na rzecz mojego towarzystwa. Udało się, przybiegł się przywitać. Fajnie, tylko jak go teraz zaprowadzić do domu? Obroży akurat nie miał, próba wzięcia go za fałd skóry na grzbiecie zaowocowała mało groźnym, ale stanowczym warknięciem w stylu: „Hej, lubię cię, ale nie pozwalaj sobie za dużo!”. No nic, po prostu pójdę w odpowiednim kierunku, cały czas gadając do niego i głaszcząc go (straszny pieszczoch był z niego, uwielbiał głaskanie), byle dojść do furtki, tam już ktoś z domowników go przejmie.

W moich planach nie wzięłam pod uwagę faceta, którego Brutus przed chwilą z taką uciechą gonił. Wziął mnie za właścicielkę psa i podszedł z awanturą, że jak to tak, takie bydlę samopas, pies wielki, agresywny, niebezpieczny, uśpić, policja, mandat, odszkodowanie… Wszystko to wyrzucał z siebie z szybkością karabinu maszynowego, coraz bardziej się nakręcał i krzyczał coraz głośniej. Próbowałam wyjaśnić, że nie jestem właścicielką psa, po prostu go znam i dlatego do mnie przybiegł, że jasne, rozumiem go i służę telefonem/innym kontaktem do właścicieli, że właśnie usiłuję psa zabrać, ale to nie będzie łatwe, bo Brutus nie po to się zerwał z domu, żeby potulnie do niego wracać, a mnie nie słucha, bo (jak wyżej ) NIE JESTEM JEGO WŁAŚCICIELKĄ! Facet w nerwach (no dobra, nie dziwię mu się) drze się coraz głośniej, zaczyna wymachiwać rękami… oj niedobrze, Brutus się zaczął denerwować, facet przestał być „króliczkiem” do zabawy, zaczął być agresorem. Trzymałam cały czas rękę na jego karku, więc czułam, że naprężył mięśnie, no cholera, przecież on zaraz skoczy na niego, co ja mam robić, ratunku! Na szczęście Brutus zawsze ostrzegał przed atakiem, więc i teraz najpierw pokazał przepiękny komplet uzębienia, ten milutki widok okrasił wściekłym warczeniem i facet się opamiętał, przerwał w pół zdania i odszedł szybkim krokiem. Udało mi się doprowadzić psa do furtki domu mojego chłopaka, tam zgodnie z moimi przewidywaniami pożegnał mnie machnięciem ogona i usiłował znowu iść w długą, ale został stanowczo przywołany przez któregoś z domowników.

I teraz powiedzcie kto tu był piekielny?

Pies? On się tylko najpierw bawił, a potem chciał bronić osobę, którą znał i lubił, będącą w tym momencie w jego towarzystwie, a więc niejako pod jego opieką.

Ja? Bo nie umiałam opanować nie swojego psa? No dobra, zaśmiałam się na początku tej przygody (potem już mi do śmiechu nie było), ale robiłam wszystko, żeby jakoś tę sytuację rozwiązać.

Facet? Gonił go wielki pies, rozumiem jego chęć odreagowania i zrobienia właścicielom koszmarnej awantury, potem ten pies chciał go zaatakować.

Właściciele, że nie upilnowali psa? Tylko że to jest największa zagadka, nikt nie wie jak Brutus się wydostał na zewnątrz. Dziury w ogrodzeniu nie było, furtka zawsze zamykana na klucz nawet kiedy domownicy są w domu, jak ktoś dzwoni to furtki to wychodzili z kluczem żeby wpuścić, no a Brutus to nie ratlerek, że można nie zauważyć jak się prześlizgnie gdzieś między nogami żeby zwiać… Najbardziej prawdopodobna wydawała się opcja, że przeskoczył nad furtką (która stanowiła najniższy element ogrodzenia), po tym zdarzeniu założyli wyższą furtkę.

Może się powtarzam, ale napiszę to jeszcze raz, bo naprawdę zapamiętałam to na zawsze – ten moment, kiedy stałam koło szykującego się do ataku psa (z gościa zostałyby strzępy…), kiedy wiedziałam, że nic nie mogę zrobić (usiłowałam mu dawać komendy „spokój!”, nie słuchał mnie), no z całą stanowczością stwierdzam, że to była jedna z najgorszych chwil w moim życiu.

P.S. Jakby ktoś wpadł na pomysł, że zaraz na początku mogłam zadzwonić po pomoc - historia wydarzyła się wiele lat temu, nie były to czasy kiedy młodzież dysponowała telefonami komórkowymi, ja w każdym bądź razie jeszcze wtedy takowego nie posiadałam.

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 31 (121)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…