Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#76345

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Do opisania tej historii skłoniły mnie pojawiające się co i raz opowieści o "krewnych i znajomych Królika",
którzy próbują wpychać swoje dzieci do firm będących własnością innych członków rodziny.

Chodzi o to, że znam Wasz ból. Ale okoliczności będą trochę inne.

Mieszkam w Norwegii od pół roku.
W mieście bardzo atrakcyjnym turystycznie i meteorologiczne (w sensie, że pada 20 dni w miesiącu, a nie bezustannie). Na tym niestety zalety tego miasta się kończą. W związku z kryzysem olejowym nie ma pracy, a ja sama znalazłam ją dopiero po pół roku poszukiwań, a wierzcie mi, kierownikiem niczego to ja nie jestem :D

Dlaczego więc się przeprowadziłam? Cała moja najbliższa rodzina mieszka tu od dłuższego czasu. Pozostawałam oporna długi czas, ale pewnego dnia zapragnęłam zmienić coś w swoim życiu i spróbować. Spakowałam męża, kota i tak sobie jestem.

Nie myślałam, że moja decyzja wzbudzi tyle piekielności. Oto one:

1. Poszukiwania pracy (dla innych).

Zaczęłam dostawać żądania znalezienia pracy w swoim mieście, najlepiej na teraz i na już. Od dalekich znajomych, o dziwo bliscy nie mieli takich zapędów. Odpisywałam zgodnie z prawdą, że nie ma, że kryzys, że sama szukam, ale jeśli dowiem się o jakimś wolnym stanowisku nie odpowiadającym mi, to dam znać.
Po takiej informacji następowało oczywiście niedowierzanie "ale jak to? na pewno? musisz coś mieć, zatrudnij mnie!"

(nie wiem skąd dowiedzieli się, że mój ojczym ma firmę, nie działającą od paru lat). Już nawet nie wspomnę o tym, że "kandydaci" nie mogli pochwalić się znajomością nawet języka angielskiego. Pomimo tego, że prośby były natarczywe, starałam się pomagać. Skoro sama szukałam pracy, wysyłałam takim osobom norweskie strony z ogłoszeniami, strony norweskich agencji pracy. Oferowałam pomoc z wyrobieniem dokumentów po znalezieniu pracy i przyjeździe.

Podziękowania? A za co!? Przecież powinnam wysyłać umowy o pracę a nie ogłoszenia :)

Szczytem wszystkiego było zgłoszenie się na ochotnika do pracy mojego byłego, z którym rozstałam się, lekko mówiąc, w niemiłej atmosferze. No zdradzał mnie, szmaciarz. Ale do pracy pierwszy :)

2. Poszukiwanie sponsora.

Moja mama po jej przyjeździe, otrzymała od dalszej znajomej osobliwe pytanie.
- Alina, czy Ty mi też znajdziesz takiego sponsora jak Twój?

Znalazła. Może niestety nie sponsora (sama także nie posiada), ale samotnego znajomego z UK poszukującego kobiety z którą mógłby dzielić swój los. Nowa parka popsiała, dogadała się i znajoma mamy ruszyła na podbój Anglii. Niestety, pogoda była zła, mieszkanie za małe, a propozycje pracy mało szlacheckie. Pani wróciła, śmiertelnie obrażona na moją mamę (mama nie namawiała jej na wyjazd, sama zdecydowała się wyjechać po lepszym poznaniu kolegi mamy).

3. Plotki.

Podczas okazyjnych przyjazdów do Polski, nie ubarwiałam rzeczywistości. Nie chciałam uchodzić teraz za "panią z Norwegii". Ze szczegółami opowiadałam więc o brzydkiej pogodzie, miesięcznej depresji poprzyjazdowej, czy niewykończonym mieszkaniu, które dostaliśmy od ojczyma. Z drugiej strony, nie chcąc wychodzić na niewdzięcznicę, zachwalałam miasto, widoki i różnorodność atrakcji przyrodniczych.
Myślałam, że osiągnęłam balans. Niestety...

Wnioski znajomych (tu niestety już nie tylko dalszych, ale też niektórych bliskich) przechyliły się na szalę "beznadzieja".
Dowiedziałam się, że mieszkam w zapyziałym mieszkaniu, bez pracy i jedzenia. Tylko skoro zapyziałe, to czemu piętrzyły się zapytania o gościnę? Nie wiem. Kilka znajomości zostało zweryfikowanych.

Od dziś na pytanie "jak ci tam?" postanowiłam odpowiadać "elegancko, hajs, lans i dziwki"...

Kiedy moja mama przeprowadziła się tutaj, zdecydowali z ojczymem dołożyć do ich domu nieco "kobiecej ręki". W związku z tym na tarasie zaczęły powstawać rabatki kwiatowe. Mama nieostrożnie zamieściła na Facebooku zdjęcie z prowadzonych tam prac.

Tego samego dnia, w Polsce, do dziadka zawitał sąsiad. Z ostrzeżeniem. "Panie Waldku, po co ta Alinka wyjeżdżała, przecież ona całe dnie tam w ziemi u kogoś grzebie". Do tej pory niektórzy twierdzą, że zadaniem zawodowym mojej mamy jest tworzenie rabatek.
Ale z tego akurat się śmiejemy.

Podsumowując. Rozumiem jaką mamy sytuację w Polsce. Dlatego, nie wierzę i nie chcę wierzyć, że te niezgrabne próby polepszenia jakości życia są spowodowane tylko wyrachowaniem ludzi. Po części na pewno też (brak podziękowań za wskazówki). Ale za największą piekielność uważam życie w kraju, który zmusza zarozumiałego i pewnego siebie niegdyś chłopaka, do szukania pomocy u dziewczyny, od której niegdyś milsze mu były nawet prostytutki...

zagranica

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 163 (213)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…