Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#76556

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Świąteczna historia koleżanki, opowiedziana za jej zgodą.

Głębokie lata 90-te lub jeszcze 80-te. Mały szpital w małym mieście. Święta lub okolica tuż przed świętami. Zima, jakiej świat nie widział - mrozy, śniegi, zamiecie i zwieje. Armagedon.

Koleżanka była wtedy młodą pielęgniarką, zaraz po liceum medycznym, pracowała na czymś w rodzaju intensywnej terapii (choć nie jestem pewna, jak to wtedy wyglądało). Głównie w historii chodzi o to, że razem z lekarzem tworzyli zespół szybkiego reagowania do nagłych przypadków - zespoły takie istnieją do dziś w każdym szpitalu.

Głęboka noc, dzwoni telefon, wezwanie na izbę przyjęć, mężczyzna po wypadku, prawdopodobnie ostry brzuch. Lecą na izbę, gdzie za światło robiła jedna wysłużona żarówka w siatkowej osłonie (jak w kiepskich horrorach), więc ciemno jak w odwłoku. Znajdują tam człowieka niewielkiej postury, ale ubranego w ogromny, grubaśny kożuch, czapkę wielkości wiadra, kilka szali itp. Mężczyzna jęczy, nie ma za bardzo z nim kontaktu, skulony, trzyma się wpół, nogi podkurczone do brzucha, nie da się dotknąć, drżący, spocony, na kożuchu wyczuwalna wilgoć - na pierwszy rzut oka wygląda na ciężki uraz jamy brzusznej.

Warto wspomnieć, że wtedy nie było USG ani tomografów, ani nawet głupiego monitora z ekg, ciężko było o klasyczny zestaw do zmierzenia ciśnienia. Żeby ocenić, czy pacjent faktycznie ma krwotok, trzeba było najzwyczajniej w świecie nakłuć jamę brzuszną grubą igłą i podłączyć tam kroplówkę - jak pojawiła się krew, to znaczy, że leje i niezbędna jest operacja.

Ogólnie pacjenta trzeba było rozebrać z tych wszystkich grubych ubrań i ułożyć jakoś do badania. Przypominam - ciemnica, zimnica i środek nocy. Pacjent delikatnie mówiąc nie współpracuje - ściska kożuch jeszcze mocniej, coś jęczy, coś mruczy. Pada pomysł, że może wypity, po śledziku czy czymś podobnym. W końcu dobrali się do człowieka, odchylili poły kożucha i nagle jak na podłogę z wielkim plaśnięciem nie padną jelita i kawałki wątroby w kałuży krwi.

Wszyscy zdębieli. Na podłodze leży pół brzucha faceta, przecież wte pędy z nim trzeba na blok operacyjny! Ale chwila moment, przyglądają się temu wszystkiemu, bo w końcu jakby komuś tak cała wątroba wyleciała z jelitami włącznie, to chyba raczej gorzej by wyglądał. Rozwalają wreszcie cały kożuch, a tam uśmiecha się do nich świński ryjek.

Otóż sympatyczny mężczyzna wracał ze świniobicia. Wypił sobie, upchał tych podrobów na siebie, ile mógł, wsiadł na rower i pojechał grzecznie do domu, coby żonę uszczęśliwić przed świętami. Nie do końca nawet wiadomo, czy go rzeczywiście ktoś potrącił, czy po prostu znaleziony został w rowie człowiek, który jęczy i trzyma się za brzuch. Nikt go pewnie za bardzo w pogotowiu nie zbadał, bo jak zobaczyli, że zgięty wpół i zakrwawiony, to do szpitala i to biegiem. A chłopina po prostu w pijanym widzie był w stanie myśleć tylko o tym, żeby mięsa dopilnować, bo droższe było od życia ;)

służba zdrowia

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 234 (282)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…