Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#77016

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wielokrotnie słyszałam zarzut kierowany w stronę Polaków, że nie chcemy się uczyć języków obcych. Ostatnio jednak upewniłam się w opinii, że wcale nie jesteśmy najgorsi w tej kwestii.

Można mówić, że nasi rodacy nie chcą się uczyć języka właściwego dla państwa, w którym przebywają na emigracji. Można mówić, że panie w okienkach na dworcach w głównych miastach Polski uparcie odmawiają poszerzenia swojej wiedzy i przyswojenia chociaż podstaw najbardziej spopularyzowanego angielskiego. Mieszkańcy państw na zachód od nas biją jednak nas na głowę, jeśli chodzi o pewną ignorancję. W miejscach, w których w szczególności nie powinno się z taką ignorancją spotykać.

1. Wyjeżdżaliśmy rodzinnie do Włoch. Wycieczka objazdowa po Toskanii. Pojawił się plan, żeby wynająć dom w samym sercu regionu i z tej bazy wypadowej zwiedzać okolicę. Za pomocą portalu internetowego dokonaliśmy rezerwacji.
Przyjeżdżamy na miejsce. Wiadomo, że dom będą odbierać obcokrajowcy. Do rozmowy z nimi została oddelegowana kobieta, która mówiła jedynie po włosku. Pomimo bogatego zaplecza językowego wśród wycieczkowiczów, nie szło się dogadać. Angielski niet, francuski niet, niemiecki niet, hiszpański niet.
Musieliśmy czekać ponad dwie godziny, prażąc się na sierpniowym słoneczku, zanim pani ściągnęła znajomego, który po angielsku jako - tako i udało się dogadać.

2. Punkt informacji turystycznej w Madrycie. Wchodzę uzupełnić swoją wiedzę w temacie godzin działania pewnych muzeów. Uśmiecham się, odpowiadam na radosne powitanie i pojawia się problem w momencie, kiedy zadaję pierwsze pytanie. Okazało się, że wśród pięciu osób pracujących w dużym punkcie informacyjnym (ludzie w przedziale wiekowym 20-30 lat) nikt nie mówił ani po angielsku, ani po francusku. Trzeba było oddelegować osobę, która mówiła po hiszpańsku. Dobrze, że się taka w towarzystwie znalazła.

3. Poszukiwania hotelu w Austrii. Interesowała mnie możliwość przedłużenia godziny zameldowania. Dzwonię więc do hotelu. Kiedy odezwałam się po angielsku, zapanowała panika. Pięć minut zajęło znalezienie osoby, która mogłaby ze mną porozmawiać. Komunikacja odbywała się na linii: ja - tłumacz - pracownik recepcji. To było niczym zabawa w głuchy telefon.

To akurat zbiór moich przeżyć. Rozmawiając ze znajomymi miałam jednak okazję nie raz się przekonać, że i oni mieli podobne przygody.
No ale to my, Polacy, jesteśmy strasznymi ignorantami. Języków się nie uczymy! Nic a nic!

zagranica

Skomentuj (48) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 223 (251)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…