Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#77546

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Znowu wyczerpująco i niepopularnie. Kto nie lubi filozoficznego podejścia do świata, niech nie traci czasu na czytanie tej ściany tekstu. Historia tylko dla romantyków :)

Ja i Mąż jesteśmy muzykami. (Kochany jest wszechstronnym artystą. Ot, moje serce porwał typ złotej rączki z wrażliwą duszą. Taka tam dygresja, czysto egoistyczna przechwałka :D). Jak wiadomo, jest to branża kapryśna, raz pieniędzy jest więcej, raz mniej, raz wcale. Żeby tych pieniążków było więcej, nie wystarczy tylko rozwój, potrzebne są przede wszystkim kontakty.

Dzisiaj opiszę jeden z takich kontaktów, gdyż okazał się nie lada piekielnikiem.

Miał na imię Karol, miał blisko pięćdziesiątki, poznaliśmy go przez znajomego. Był wokalistą i lokalną gwiazdą, jego nazwisko kojarzono, Internet był pełen jego twórczości. Zdecydował się na współpracę z nami, ponieważ dawno temu wysypali mu się muzycy (to się często zdarza, czasem rodzą im się dzieci, czasem się przeprowadzają, czasem porzucają muzykę dla pracy zawodowej, czasem opuszczają kapelę dla innej kapeli, ale w tym kraju jednak chyba w większości przypadków muzyków dzieli kasa - można poczytać, że to najczęstsza przyczyna rozłamów nieistniejących już polskich popularnych zespołów).

W każdym razie Karol poczuł, że po kilku latach przerwy chce powstać jak feniks z popiołów i powrócić do dawnej świetności, potrzebni są mu tylko muzycy na wyłączność - bez stałej pracy, z mnóstwem czasu, pełnym oddaniem i pasją. I tak się poznaliśmy.

Karol z początku był zachwycony faktem, że się poznaliśmy. Mówił, że "jesteśmy tacy fajni, inni, ekologiczni, poukładani, że wyczuwa się u nas niebywale dobrą energię, że jesteśmy odcięci od zwyczajnego świata i on ma nadzieję, że pomiędzy nami nawiąże się nie tylko nić współpracy, ale i przyjaźni".

Nie dało się jednak już na samym początku nie zauważyć dzielących nas różnic. Pierwszą z nich, kolosalną wręcz, była odległość - mieszkaliśmy 80 km od siebie.

Ustaliliśmy wspólnie, że próby miały odbywać się u nas, ponieważ mamy ku temu warunki - niezbędny sprzęt, zaciszne miejsce itp. Szkopuł polegał na tym, że Karol nie miał prawa jazdy (po którymś tam niezdanym egzaminie, stwierdził, że to nie dla niego). Pomimo tej niedogodności, jednak znajdywał sposoby, by pojawiać się na próbach. Czasem łapał stopa, czasem jeździł autobusem, a czasem my go woziliśmy za zwrot kosztów paliwa.

Pewnego razu zamiast pieniędzy zaproponował nam bilety na koncert lubianej przez nas grupy, bo akurat miał dojścia (członek zespołu był jego znajomym) i dostałby je za bezcen. Zgodziliśmy się, bo takie rzeczy to nie w kij dmuchał, sami byśmy pewnie się na to nie szarpnęli.

I tutaj rozpoczyna się pasmo piekielności.

Karol pojął w tym momencie, że najlepszą walutą między nami będzie obietnica. Zaczęło się klasycznie: od nieoddawania pieniędzy (najczęściej za podwózki). Czyli niezawodne "terazniemamprzysobie". Upominanie się z mojej strony o należność, niczym ekscentryczna gwiazda traktował jako impertynencję, reagując słowami "myślisz, że ci nie oddam!? za kogo ty mnie uważasz!? masz mnie za oszusta!?". Ale na to przymykałam oko, bo przez jakiś czas była, marna, bo marna, wymęczona i wyproszona, płynność w spłacaniu długów.

Karol twierdził, że pozałatwiał nam grania. Wiele koncertów, w różnych miejscach w Polsce. I to okazało się połowicznie prawdą, ale o tym później. W związku z tymi koncertami, logiczne było, że zapytamy o stawkę. Moja pierwsza, jasno jarząca się czerwienią żarówka, zapaliła się po jego odpowiedzi na to prozaiczne pytanie.

- Candela, ja naprawdę nie rozumiem, dlaczego ty tak namiętnie lubisz rozprawiać o pieniądzach. Myślisz, że cię oszukam? Będziesz miała wgląd we wszystkie papiery, jeśli tak bardzo mi nie ufasz...

Czyli jednym słowem - zaginał rzeczywistość w sposób mający powodować skruchę u rozmówcy. Nie tylko w kwestii pieniędzy. Po prostu był osobą, która rozumowała niezrozumiale dla przeciętnego człowieka. Odczuwany dyskomfort był porównywalny z brakiem możliwości dogadania się na ważny temat z obcokrajowcem. Znam kilku ludzi, stosujących podobny rodzaj manipulacji*. Stałam się nieufna...

Kiedy przez kilka tygodni przypominaliśmy o obiecanych biletach na koncert (to już podchodziło nie pod egzekwowanie, lecz pod dziadowanie), po milionowym z kolei "nie teraz, cierpliwości", "dowiedział się" że jedyną możliwością takiego wkręcenia (po znajomości, bez biletów) na koncert jest umieszczenie nas w loży VIP. Ale do tego są potrzebne imienne zaproszenia, pełna precyzja danych osobowych, więc on potrzebuje kserokopii naszych dowodów osobistych.

Logiczne. Tylko, że ja jestem zaczytaną w piekielnych szelmą i zdaję sobie sprawę, że oddać komuś swoje dane, to jak zaprzedać duszę. Odmówiliśmy. Zareagował klasycznym fochem. Zaproponowaliśmy, że pojawimy się w dowolnym, odpowiednim miejscu na świecie, o dowolnej, odpowiedniej godzinie z pełnią naszych danych, byleby samodzielnie podać nasze personalia komu trzeba. Stwierdził, że jesteśmy problematyczni.

- Naprawdę cię nie rozumiem, Candela, czemu ty generujesz tyle problemów. Traktujesz mnie, jakbym był oszustem.
- Karol, zrozum, że znamy się tylko kilka tygodni...
- A ty już mnie oceniłaś i postępujesz wedle tej oceny. Coś czuję, że nie będzie między nami dobrze.

No i istotnie - nie było. Od tego czasu wszystko zaczęło się kończyć. Ilość obietnic stała się jeszcze bardziej odwrotnie proporcjonalna do ich spełniania. Coraz bardziej opornie oddawał pieniądze. Coraz bardziej opornie przyjeżdżał na próby. Dla pokazania częstotliwości zjawiska: cztery odwołane próby w jednym tygodniu**.

Na próby przychodził nieprzygotowany. Nie znał tekstów, mylił słowa, a czytać z kartki nie chciał, bo "nie mógł wtedy w pełni się wczuć". Gromadzeniem i usystematyzowaniem tekstów zajmowałam się ja, oprawą muzyczną i aranżacją - Kochany. Karol przychodził na gotowe i jeszcze był niezadowolony. Gdy wyrażałam swoją dezaprobatę przekręcaniem przez niego słów*** w utworach, miał pretensje do mnie o to, że jestem zbyt małostkowa i czepiam się nieistotnych rzeczy, wprowadzając złą atmosferę..

Frustracja współpracą niebezpiecznie narastała. Apogeum osiągnęła dzień przed naszym pierwszym koncertem. Karol poinformował nas, że nie załatwi nam obiecanych biletów na koncert, ponieważ w tamtym zespole zmienił się skład - jego kolega odszedł. Po dwóch miesiącach powtarzania obietnicy, tak po prostu oznajmił, że jej nie spełni.

Zdenerwowałam się bardzo, bo długotrwałe nęcenie człowieka czymś kuszącym (czy to potrawą, czy ładnym biustem) wzmaga potworny apetyt, niemalże nie do poskromienia. I nagle *pach* - nie ma i nie będzie.

Niewiele myśląc, zareagowałam mocno emocjonalnie (kobieca rzecz), postanowiłam się zemścić i zapytałam teoretycznie, co by zrobił, gdybym ja mu teraz powiedziała, że nie zagramy z nim jutro koncertu. Że próby były tylko ciągiem obietnic bez pokrycia. Jakby się poczuł?

Rozłączył się i przestał odzywać.

Nie zagraliśmy razem, jednakże poszliśmy z Mężem na przeszpiegi - pojawiliśmy się na jego koncercie w charakterze publiczności. Dziwnym trafem udało mu się naprędce znaleźć kogoś innego, by mu akompaniował. Cóż, nasze podejrzenie było takie (w końcu z niemożliwością graniczy opanowanie tak szerokiego materiału w jedną dobę****), że od jakiegoś czasu Karol po prostu grał na dwa fronty i umawiał się z innym muzykiem równolegle (przez co zaniedbywał próby z nami). Czyli de facto okłamywał nas. A nawet zdradzał.

Wspomniałam wyżej, że "Karol pozałatwiał nam grania w różnych miejscach w Polsce. I to okazało się połowicznie prawdą." Czemu połowicznie? Bo załatwił je, ale nie nam, tylko im - jemu i temu drugiemu muzykowi, który mu akompaniował na koncercie.

Po tym wszystkim przeszłam niemałe załamanie nerwowe. Nie tylko dlatego, że marzenia o połączeniu podróży z muzykowaniem nagle legły w gruzach. Nie tylko dlatego, że przy tej współpracy ponieśliśmy (finansowe) wyłącznie straty. Ale również dlatego, że to właśnie ten krętacz, ten kłamca, ten cholerny manipulant spadł na cztery łapy.

I takie jest życie. Nie uczciwy i pracowity człowiek wdrapie się na wyżyny, tylko manipulant najsprawniej rozpychający się łokciami. Wszędzie działa prawo dżungli (a najjaskrawiej chyba w polityce). Wyjątków od tej reguły jest niewiele, o ile bywają.

*Te osoby z nieznanych sobie przyczyn są samotni. Nie potrafią długo utrzymać przy sobie ludzi. Nie posiadają bliskich - jeśli już, to krótko.

**To nie było tak, że byliśmy takimi nadgorliwcami, że umawialiśmy cztery próby tygodniowo. To było odwoływanie z przesuwaniem. Przykładowo: ma być próba w poniedziałek. Odwołujemy i przenosimy na środę. Ze środy odwołujemy i przenosimy na piątek itd.

***Jest to ważna piekielność. Często śpiewałam z nim na dwa głosy, więc w tych partiach tekst po prostu musiał być ujednolicony. Jeśli śpiewał sam, mógł sobie dowolnie przekręcać - licentia poetica. Ale w przypadku współpracy, powinna być harmonia.

****Karol na niczym nie grał, więc nie potrafiłby podać nawet preferowanych tonacji - od ogarniania tych tematów byliśmy ja i Mąż.

PS. Karol po dziś dzień nie uregulował z nami długów finansowych. O moralnych nie wspomnę. Co więcej: rozpowiadał po naszych wspólnych znajomych, że wykukaliśmy go przez bilety na koncert. A plotkarz z niego był nieziemski. I musiało brzmieć to strasznie, jeśli rozmówca nie wiedział, że te bilety były tylko wierzchołkiem góry lodowej...

ekscentryczna_gwiazda

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 187 (311)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…