zarchiwizowany
Skomentuj
(7)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Kilka razy widziałam tu historie o sadzaniu dzieci na wolnych miejscach w tramwajach/autobusach. Ja tak trochę z innej strony.
Jakiś czas temu moja siostra nagle zachorowała - nic bardzo poważnego, ale wiązało się z kilkutygodniowym pobytem w szpitalu. Przez ten czas ktoś musiał zająć się jej dziećmi, mąż na kontrakcie za granicą, no i padło na rodzinę: naszą mamę i na mnie.
Zostałyśmy opiekunkami dwóch kawalerów, wiek 7 i 8 lat. Według mnie najgorszy z możliwych :D Zaznaczam, że nigdy wcześniej aż tak intensywnego kontaktu z dziećmi nie miałam, więc dopiero zaczynałam się przekonywać do czego są zdolne. A wierzcie mi, były zdolne do wszystkiego. Nawet nie jakieś upiornie niegrzeczne, tylko bardzo rozhukane. Może to brak faceta w domu i matka harująca na dwa etaty.
Babcia pilnowała chłopaków kiedy byli w domu, ja odbierałam ich i woziłam do szkoły. Autobusem, bo przystanki blisko, a ciąganie ich mroźną zimą zwykle kończyło się wizytą u lekarza. Dzieci jak dzieci, ruchliwe aż miło. To ciekawe, tamto jeszcze bardziej, a to to już w ogóle trzeba koniecznie
dotknąć! Do tego objuczeni tornistrami, w utrudniających swobodę ruchu zimowych kurtkach. Ja zwykle torbą z książkami i laptopem, bo potem na uczelnię.
Efekt był taki, że umierałam z niepokoju, jak nie mogłam ich na jakimś miejscu posadzić. Bałam się, że stracą równowagę, wyrżną głową o poręcz, albo wybiją sobie zęby. Nie moje dzieci, moja odpowiedzialność. Nazwijcie mnie panną wygodnicką, ale kiedy tylko udawało mi się zagonić ich do autobusu, posadzić na siedzeniu i mieć kilka przystanków świętego spokoju, bo siedząc raczej nie zrobią sobie krzywdy - oddychałam z ulgą.
Z własnego doświadczenia wiem po tym jedno: nie ma nic gorszego, niż rozbisurmanione dziecko pod twoją opieką, stojące luzem w jadącym autobusie. Chociaż, zaraz, jest coś gorszego. Na przykład: dwoje takich dzieci.
Jakiś czas temu moja siostra nagle zachorowała - nic bardzo poważnego, ale wiązało się z kilkutygodniowym pobytem w szpitalu. Przez ten czas ktoś musiał zająć się jej dziećmi, mąż na kontrakcie za granicą, no i padło na rodzinę: naszą mamę i na mnie.
Zostałyśmy opiekunkami dwóch kawalerów, wiek 7 i 8 lat. Według mnie najgorszy z możliwych :D Zaznaczam, że nigdy wcześniej aż tak intensywnego kontaktu z dziećmi nie miałam, więc dopiero zaczynałam się przekonywać do czego są zdolne. A wierzcie mi, były zdolne do wszystkiego. Nawet nie jakieś upiornie niegrzeczne, tylko bardzo rozhukane. Może to brak faceta w domu i matka harująca na dwa etaty.
Babcia pilnowała chłopaków kiedy byli w domu, ja odbierałam ich i woziłam do szkoły. Autobusem, bo przystanki blisko, a ciąganie ich mroźną zimą zwykle kończyło się wizytą u lekarza. Dzieci jak dzieci, ruchliwe aż miło. To ciekawe, tamto jeszcze bardziej, a to to już w ogóle trzeba koniecznie
dotknąć! Do tego objuczeni tornistrami, w utrudniających swobodę ruchu zimowych kurtkach. Ja zwykle torbą z książkami i laptopem, bo potem na uczelnię.
Efekt był taki, że umierałam z niepokoju, jak nie mogłam ich na jakimś miejscu posadzić. Bałam się, że stracą równowagę, wyrżną głową o poręcz, albo wybiją sobie zęby. Nie moje dzieci, moja odpowiedzialność. Nazwijcie mnie panną wygodnicką, ale kiedy tylko udawało mi się zagonić ich do autobusu, posadzić na siedzeniu i mieć kilka przystanków świętego spokoju, bo siedząc raczej nie zrobią sobie krzywdy - oddychałam z ulgą.
Z własnego doświadczenia wiem po tym jedno: nie ma nic gorszego, niż rozbisurmanione dziecko pod twoją opieką, stojące luzem w jadącym autobusie. Chociaż, zaraz, jest coś gorszego. Na przykład: dwoje takich dzieci.
komunikacja_miejska
Ocena:
4
(104)
Komentarze