Historia sprzed kilku lat. Prywatna przychodnia.
Od mniej więcej dwóch czy trzech godzin siedziałam w poczekalni (o tej porze już pustej), przepuszczając kolejno pacjentów i czekając na magiczną godzinę 11, o której miałam wykonać jakieś badanie hormonalne. Nie pamiętam już dokładnie, co to było, w każdym razie byłam na czczo, bo wcześniej tego dnia miałam też robionych kilka innych badań, m.in. morfologię, a godzina tego konkretnego badania była wpisana przez lekarza na skierowaniu i podkreślona na czerwono.
Pielęgniarki uprzedzone, usłyszałam od nich, że punkt 11 mam wchodzić "choćby się waliło i paliło", więc sobie czekałam, zerkając na komórkę.
O 10:58 zaczęłam zbierać swoje rzeczy i chciałam wejść do gabinetu, ale w tym momencie do poczekalni weszła [O]na:
[O]: Pani czeka?
[J]a: Tak, właśnie... - „Właśnie wchodzę, bo mam badanie o 11” - chciałam powiedzieć, ale zostałam zakrzyczana, zanim zdążyłam dobrze zacząć zdanie.
[O]: Ja teraz wchodzę, bo jestem w ciąży!
[J]: A ja mam badanie o 11, poza tym nikogo innego nie ma.
[O]: Ale ja jestem W CIĄŻY! - po tych słowach pani "mnie się należy" pognała do gabinetu, bo 2 minuty czekania to było dla niej za dużo.
Spokojnie weszłam za nią, jedna pielęgniarka zabrała mnie na pobranie, a tamtej kazała poczekać. Jak wychodziłam, dalej dyskutowała z drugą pielęgniarką, że powinna być obsłużona pierwsza.
Po tej krótkiej wymianie zdań wydawało mi się, że skądś ją znam (miała bardzo charakterystyczny głos i wygląd), ale dopiero później skojarzyłam, że 2 miesiące wcześniej spędziłyśmy w tej samej poczekalni "urocze" 2 godziny podczas testu obciążenia glukozą. Wtedy pani, niezrażona tym, że nikt nie ma ochoty jej słuchać, opowiadała, jak świetnie się w życiu ustawiła: miesiąc po podpisaniu umowy o pracę zaszła w ciążę i od razu poszła na L4, bo przecież nie po to jej była umowa, żeby pracować. Z pewnością pracodawca był zachwycony.
Ja i jeszcze inna dziewczyna wykonująca takie samo badanie marzyłyśmy, żeby stamtąd uciec, ale niestety się nie dało (po wypiciu glukozy trzeba siedzieć w poczekalni, żeby wynik wyszedł miarodajny, a w razie np. omdlenia pielęgniarki mogły pomóc) i byłyśmy skazane na 2 godziny dziwnych opowieści.
Obydwie próbowałyśmy wtedy czytać książki, rozmawiać tylko ze sobą, ignorować itd. Nie pomogło. Pozostało mi tylko zazdrościć ludziom, którzy po badaniu mogli od razu wyjść i nie byli zmuszeni tego słuchać.
Od mniej więcej dwóch czy trzech godzin siedziałam w poczekalni (o tej porze już pustej), przepuszczając kolejno pacjentów i czekając na magiczną godzinę 11, o której miałam wykonać jakieś badanie hormonalne. Nie pamiętam już dokładnie, co to było, w każdym razie byłam na czczo, bo wcześniej tego dnia miałam też robionych kilka innych badań, m.in. morfologię, a godzina tego konkretnego badania była wpisana przez lekarza na skierowaniu i podkreślona na czerwono.
Pielęgniarki uprzedzone, usłyszałam od nich, że punkt 11 mam wchodzić "choćby się waliło i paliło", więc sobie czekałam, zerkając na komórkę.
O 10:58 zaczęłam zbierać swoje rzeczy i chciałam wejść do gabinetu, ale w tym momencie do poczekalni weszła [O]na:
[O]: Pani czeka?
[J]a: Tak, właśnie... - „Właśnie wchodzę, bo mam badanie o 11” - chciałam powiedzieć, ale zostałam zakrzyczana, zanim zdążyłam dobrze zacząć zdanie.
[O]: Ja teraz wchodzę, bo jestem w ciąży!
[J]: A ja mam badanie o 11, poza tym nikogo innego nie ma.
[O]: Ale ja jestem W CIĄŻY! - po tych słowach pani "mnie się należy" pognała do gabinetu, bo 2 minuty czekania to było dla niej za dużo.
Spokojnie weszłam za nią, jedna pielęgniarka zabrała mnie na pobranie, a tamtej kazała poczekać. Jak wychodziłam, dalej dyskutowała z drugą pielęgniarką, że powinna być obsłużona pierwsza.
Po tej krótkiej wymianie zdań wydawało mi się, że skądś ją znam (miała bardzo charakterystyczny głos i wygląd), ale dopiero później skojarzyłam, że 2 miesiące wcześniej spędziłyśmy w tej samej poczekalni "urocze" 2 godziny podczas testu obciążenia glukozą. Wtedy pani, niezrażona tym, że nikt nie ma ochoty jej słuchać, opowiadała, jak świetnie się w życiu ustawiła: miesiąc po podpisaniu umowy o pracę zaszła w ciążę i od razu poszła na L4, bo przecież nie po to jej była umowa, żeby pracować. Z pewnością pracodawca był zachwycony.
Ja i jeszcze inna dziewczyna wykonująca takie samo badanie marzyłyśmy, żeby stamtąd uciec, ale niestety się nie dało (po wypiciu glukozy trzeba siedzieć w poczekalni, żeby wynik wyszedł miarodajny, a w razie np. omdlenia pielęgniarki mogły pomóc) i byłyśmy skazane na 2 godziny dziwnych opowieści.
Obydwie próbowałyśmy wtedy czytać książki, rozmawiać tylko ze sobą, ignorować itd. Nie pomogło. Pozostało mi tylko zazdrościć ludziom, którzy po badaniu mogli od razu wyjść i nie byli zmuszeni tego słuchać.
przychodnia ciąża mnie się należy
Ocena:
127
(143)
Komentarze