Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#79747

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak już kiedyś wspominałam jestem matką, przynajmniej staram się być. Dzieci sztuk 2, obie płci męskiej. Wspominałam też kiedyś, że moje relacje z rodzicami są dość napięte jeśli można to nazwać w taki sposób.

Młodszy syn urodził się 2 miesiące przed terminem. Większość przykrych sytuacji wynikających z wcześniactwa nas ominęło, mały chodzi, widzi, słyszy. Na pierwszy rzut oka wszystko super, normalne dziecko. Tyle, że potrzebuje więcej uwagi. Wymaga rehabilitacji o określonych porach dnia (drze się przy tym jak nieboskie stworzenie) i niestety musimy przestrzegać restrykcyjnej diety bo młodego obdarowano alergią pokarmową i wziewną(ponoć minie). Tyle słowem koniecznego wstępu.

W weekend z przyczyn od nas niezależnych musieliśmy odwiedzić moich rodziców. I głupia dałam się namówić na wizytę u swojej babci, czyli prababci moich chłopaków. Kobieta upierdliwa, acz nieszkodliwa (przynajmniej tak mi się wydawało), lat 70 kilka. Babcia w pełni sprawna. Siedzieliśmy na ogrodzie, mały na buzi ma chustkę (zawsze zakładam w nowym miejscu, żeby nie kusić losu, nie wiem przecież co ktoś ma w ogrodzie posadzone). Widzę, że z małym wszystko w porządku, to zabezpieczenie zdejmuję i słyszę MAMA AM.

Zawsze mam torbę pełną jedzenia dla dzieci, staram się nie podawać młodszemu niczego innego, niż to co sama przygotowałam. Wyjmuję banana i mu podaję na co [B]abcia:

B: Po co banan? Ja mam świeże jabłka.
[J]a: Babciu, jemu nie wolno jabłek (alergia ponoć najrzadziej spotykana).
B: Pewnie tych sklepowych nie może, ja mam tu wszystko niepryskane, samo zdrowie - i wciska dziecku kawałek jabłka do ręki.

Zareagowałam nieco ostrzej, babcia ustąpiła, myślałam, że temat się skończył. Młody zjadł banana i poleciał się bawić. Siedzimy w większym gronie, dzieci było dużo więcej. Rozmawiając, zerkałam co chwilka na małego, który chodził po trawniku pod czujnym okiem starszego brata. Nagle słyszę krzyk starszego, że mały się dusi, nad młodym stoi babcia z jabłkiem, młody zaczyna sinieć, zbiegła się rodzina. Ja w popłochu szukam zastrzyku, mąż dzwoni po pogotowie. A babcia stoi i mówi, że teraz te dzieci takie delikatne, kiedyś tych alergii wszystkich nie było i się jadło co było i nikt nie umierał.

Zastrzyk znalazłam, zrobiłam, pogotowie przyjechało, zabrało nas na SOR, w szpitalu spędziliśmy 3 dni. Dopiero dzisiaj udało nam się dotrzeć do domu, mały ma zapalenie oskrzeli na tle alergicznym. Gdyby nie starszy synek, młodszy mógł umrzeć przez głupotę starej baby, która chyba chciała udowodnić, że wie lepiej niż cały sztab lekarzy.

W poniedziałek, kiedy mąż był przy synku w szpitalu pojechałam do niej powiedzieć, co zrobiła, że wiedziała jak to się może skończyć i zapytałam czy chciała zabić to niewinne dziecko. Usłyszałam, że chciała dobrze, że kiedyś młody się musi uodpornić... Na usta ciśnie się tylko KUR....

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 210 (246)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…